.

.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 4 ,,Gdy usta zamiast słów uwalniają krew''

                                                                     ~~***~~
Zwracając uwagę na wcześniejsze wydarzenia postanowiliśmy odpocząć jeden dzień. Gdy niebo pokryło się krwistą łuną Cedric zajął się rozpalaniem ogniska. Zaraz obok niego siedział skulony pod kocem Daniel. Już od dłuższego czasu nie odstępował go na krok nienaturalnie przygaszony. Jego ręce drżały , a źrenice pozostawały spłoszone. Ja sam odczuwałem już zalążki skutków wcześniejszego wybryku. Momentami nie mogłem zapanonować nad rozedrganymi mięśniami, które zaczęły uniemożliwiać mi normalne, sprawne i szybkie tempo wykonywania czynności. Delikatne szemrania w płucach przyśpieszyły mój oddech jednocześnie sprawiając że stał się on minimalnie płytszy. Znając mój organizm gdzieś w nocy pewnie dojdzie jeszcze duszący, krwawy(w najgorszym wypadku) kaszel oraz gorączka pustosząca moje ciało. Otuliłem się bardziej płaszczem , unosząc z miękkiej trawy. Nogi w klanach leciutko się ugięły ale wytrzymały wysiłek. Zgarnąłem dokładniej włosy, rozkładająca je po dwóch bokach. Podszedłem do toreb leżących niedaleko ogniska wyciągając z nich podpłomyki. Podszedłem jeszcze do suszących się rzeczy. Koszula była jeszcze wilgotna, ale w tym momencie wydawało mi się że lepsza taka niż nic.
-Nie zakładaj jeszcze jej bo się przeziębisz. Zresztą skoro siedzisz tak daleko od ognia to i tak jest to już prawdopodobne.- Poczułem na swoich plecach czujny wzrok bruneta.
-Nic mi nie będzie.- Odmruknąłem cicho, nie siląc się na głośniejszy ton.
-Siadaj tutaj i nie wmawiaj mi co jest dla ciebie lepsze. To ja tu jestem lekarzem.-Uśmiechnął się do mnie troskliwie. Zaraz po całej tej sytuacji jego (i tak już zachwiany przez odkrycie wyglądu) sposób postępowania ze mną się zmienił. Do wcześniejszych delikatności doszły jeszcze miłe słowa. Już nie zachowywał się jak wróg, a jak kolega…kompan. Nie mając siły oraz chęci się sprzeczać usiadłem po jego drugiej stronie na rozłożonym kocu. Podkuliwszy kolana pod siebie wtuliłem w nie policzek.
-Proszę, musisz rozgrzać organizm.- Podał mi miskę, pełną odgrzanego gulaszu z tawerny. Spojrzałem na nią z jawnym niesmakiem.
-Nie dziękuję-Widząc jednak że już chciał się odezwać dodałem- Nie jadam mięsa.
-Ech, to niezdrowo dla kogoś w twoim wieku oraz budowie. Powinieneś je jeść, potrzebujesz tłuszczu oraz białka w nim zawartego.
-Bywa- Odmruknąłem kuląc się.
-To zjedz chociaż warzywa. Nalegam.
-A dasz mi wtedy spokój?
-Tak.- Posłał mi kolejny czarujący uśmiech. Zaraz potem postawił mi danie obok. Ująłem je delikatnie w dłonie, wygrzebując z papki warzywa oraz popijając je gęstym płynem. Już od pierwszego łyka poczułem się odrobinę lepiej i mniej zziębnięty. Niedługo potem jednak mój niedożywiony żołądek zaprotestował na tak dużą dawkę pokarmu.- Nie jesz już?
-Nie, dziękuję.- Wróciłem do ponownej pozycji.
-Zjadłeś zdecydowanie za mało. Nawet Daniel je więcej, a przecież jest dopiero dzieckiem.
-Nie mogę już. Jak zjem więcej to albo zwymiotuję albo rozboli mnie brzuch.
-Ale to… mam jedno pytanie. Nie obraź się, nie chcę cię obrazić.
-Pytaj, najwyżej nie odpowiem.
-Czy to że tak mało jesz, bo sądzę że właśnie o to chodzi, jest jakoś powiązane z tymi bliznami na twych plecach?- Zaraz po usłyszeniu tego pytanie moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie szukając właściwiej odpowiedzi. Nie mogę wyznać mu prawdy. Jak nie odpowiem zaś teraz te pytanie będzie się za nami ciągnęło przez dłuższy czas.
-Poniekąd tak.- Zacząłem ostrożnie.- Można powiedzieć że warunki mojego dorastania były dość trudne. Nie chodzi tu o to, o czym zapewne pomyślałaś. Moi opiekunowie nie znęcali się nade mną czy coś w tym guście. Zapewniali mi to co najlepsze, to na co było ich stać. Obecny świat jednak nie jest na tyle kolorowy na jaki wygląda na pierwszy rzut oka. Mimo to nie mam do nich żalu. Wręcz przeciwnie. Dali mi to co najlepsze, a zawiniły zupełnie inne osoby.
-To przykre. Wspomniałeś wcześniej o opiekunach. Nie o rodzicach.
-Owszem.
-A więc…czy to ich odejście wiąże się z tymi bliznami?
-Ich śmierć. I tak, ale naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-Wybacz. Piękna pogoda nieprawdaż? Zmierzcha.
-Idealna zmiana tematu-uśmiesnołem się pod nosem. Przez moje ciało przebiegł silniejszy dreszcz a pulsowanie w skroniach powoli się wzmagało.- Czy będziesz miał mi za złe jeśli położę się spać?
-Nie, oczywiście że nie. To był ciężki dzien.- Widząc że unoszę się z zamiarem wstanie dodał- Nie odchodź, powinieneś się ogrzać.
-Chyba jednak wolę się położyć tam gdzie wcześniej. Wybacz że to powiem ale nie ufam ci na tyle by usypiać w twoim towarzystwie.- Gdyby tylko nie te przeklęte uszy niemiałbym nic przeciwko przytulnemu miejscu spoczynku.
-Nie uraziłeś. Co więcej, rozumiem cię. Legnij se tutaj a ja położę się dalej. Stanę na pierwszej warcie. Po paru godzinach obudzę ciebie i się zmienimy dobrze?
-Jak wolisz.- Po Przygotowaniu posłania zawinąłem się w koc i założywszy kaptur skuliłem się w pozycji embrionalnej. Niedługo musiałem czekać na kojące objęcia morfeusza.
                                                ~~***~~
Wybudziłem się gwałtownie targany dreszczami wywołanymi gorączką. Z cichym jękiem zrezygnowania odgarnąłem przylepione do spoconego czoła kosmyki zabłąkanych włosów. Gdzieś w okolicach płuc odczuwałem nieprzyjemne szarpanie. Jednocześnie miałem ochotę wykaszleć je, a z drugiej nic nie mogłem zrobić. Zakryłem ramieniem oczy starając się oddychać płyciej ale częściej. Z biegiem czasu dowiedziałem się że próba wykonywania głębszych oddechów tylko szkodziła. Doskonale wiedziałem że tej nocy nie zaznam już snu. Podniosłem się powoli na drżących kończynach. Ścisk. Ból. Uczucie duszenia. Ścisk. Ból. Kaszel. Upadłem na kolana przyciskając obie dłonie do żeber.
-A jednak cię złapało co, maluszku?- Poczułem na sobie męską, w tym momencie wyjątkowo ciążącą ręka na plecach, wygiętych niemalże w koci grzbiet. Uniosłem na niego rozgorączkowane spojrzenie. Chciałem ująć w nich chociażby namiastkę urazy za to przezwisko ale musiałem wyglądać nawet na to zbyt żałośnie. Nienawidziłem taki być! Słaby! Delikatny! Zdany na czyjąś łaskę! Bezbronny! NIGDY WIĘCEJ NIE CHCĘ BYĆ DLA NIKOGO CIĘŻAREM!
-Zostaw mnie, to nic.- Wycharczałem przez ściśnięte gardło. Był to jednakże zły ruch ponieważ zaraz potem zakrztusiłem się. Targany kaszlem czułem jak w nienaturalną stronę przełyku przemieszcza się mokra ciecz. Opierając czoło o wilgotną trawę zraszałem ją diamencikami posoki tworząc drobne, karmazynowe kwiaty. Z każdym mocniejszym szarpnięciem płuc przeszywały mnie dreszcze a wymęczone ciągłą walką z chorobą ciało opadało z sił. Niemalże dusiłem się posoką, która to daje nam życie. O ironio!
-Ej, ej, ej! Spokojnie, oddychaj głęboko.- poczułem ramiona oplatające mnie w pasie. Delikatnym ruchem zostałem podniesiony i oparty o jego szeroki tors. Ciągle targany kaszlem ponownie chciałem się skulić jednakże mi na to nie pozwolił. Chłód jego dłoni znalazł się na moim czole, zmuszając całą głowę do pochylenie d tyły i oparcia na jego ramieniu.- Wiem co robię zaufaj mi.
-Nie, nie rozumiesz…- ponowiłem próbę zmienienia pozycji. On nie mógł się dowiedzieć. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę…
-Mały nic nie mów a skup się na…-zamarł. Nawet mimo przymkniętych powiek czułem jego spojrzenie na sobie. Mimo iż była noc, blade niczym moja skóra światło księżyca opadało na nią. Ponadto znajdowaliśmy się w dość niedalekiej odległości od siebie. Poczułem ruch opuszka ścierający wcześniej wyplutą ciecz z moich warg.-Kurwa.
-Czy teraz mnie zostawisz?-Spytałem, czując jak atak powoli mija. Niedługo zostanie już tylko gorączka i uczucie ciężkości na płucach. No i oczywiście zmęczenie.
-Czy… czy ta rada o której wspomniałeś w karczmie dotyczyła właśnie… tego?
-A nawet jeśli, to co z tego?-warknąłem starając się na powrót przyodziać rozbitą wcześniej maskę.
-A chociażby to, że nie musiałbyś tutaj z nami jechać. Nawet jeśli nasze stosunki nie są za dobre to moim lekarski obowiązkiem jest pomagać. Może i nie masz o mnie dobrego zdania. Sam zresztą nie dałem ci ku temu żadnego powodu ale na Boga! Nie zostawiłbym cię w momencie w którym choroba cię zabija!
-Skończyłeś?
-Że niby przepraszam?- Poczułem jak jego mięsnie spięły się wyraźnie. NI to ze zdenerwowania, ni to ze zdziwienie. Zapewne było to coś pośrodku. Sam nie wiem. Spróbowałem wyplatać się słabo z jego objęć. On sam widząc moje poczynania rozlużnił uścisk.  Przysunąłem się do wciąż tlącego się ogniska ścierając ukradkiem resztki choroby.
-Skoro już się obudziłem to równie dobrze możemy zmienić wartę. I nie. Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać.- Uciąłem ewentualne pytania i zarzuty.- Mógłbyś podać mi mój płaszcz, leży gdzieś po lewo?
-Czyś ty oszalał?- W jego głosie wyczułem niezwykle urażoną, a wręcz wrogą nutę. Zadrżałem. Gdyby teraz zachciało mu się przejść do rękoczynów nie miałbym szans. A co by było gdyby odkrył moją rasę? Co by zrobił? Skatował mnie czy od razu zabił? A może wydał innym jego rasie podobnym?
-Nie rozumiem o  czym mówisz.
-Udajesz czy naprawdę jesteś aż tak głupi? Rozumiem że nie ostatnią rzeczą na którą masz teraz ochotę jest dłuższa rozmowa. Naprawdę rozumiem. Ale jeśli myślisz że pozwolę ci teraz pozostać na warcie i się przemęczać to się głęboko mylisz!
-A niby co zrobisz?!
-Nie będę cię do niczego zmuszał. Ale na pewno nie zostawię cię samego. Rób co chcesz, ale uważam że powinieneś się zdrzemnąć. Dać organizmowi wypocząć.- Wyraźnie złagodniał.
-Nie obchodzi mnie co uważasz a ni co zrobisz. Daj mi po prostu ten durny płaszcz.- Wyciągnąłem szczupłą dłoń wciąż wpatrzony w płomienie. Zamiast poczuć ciężaru tkaniny na niej zostałem nią obwinięty. Jednakże zbyt nieporadnie jak na dorosłego mężczyznę. Obróciłem się zdezorientowany. Obok mnie stał brozowowłosy, skulony w sobie chłopczyk o nieco wilgotnym spojrzeniu.- Cedric? Czemu nie śpisz?
-Nie kłóćcie się.- wyszeptał z żalem.-Czemu na siebie krzyczycie? Obu was lubię i nie chcę żebyście się kłócili.
-Młody a ty czasem nie powinieneś nie mieszać się w sprawy dorosłych? Idż połóż się spać, jutro będziesz zmęczony.- Wtrącił mężczyzna przysiadając na kocu niedaleko mnie.
-Nie chcę.
-Nawet tak…
-Podejdź tu.- Zawiesiłem na nim łagodny wzrok szkarłatnych tęczówek. Ten z nikłym uśmiechem wcisnąłem się między moje kolana opierając o mnie. I pomyśleć że jeszcze wcześniej to jak tak siedziałem…nie myśl o tym.- Mówiłem podejdź a nie zabieraj mi przestrzeń osobistą.
-Nie widzę różnicy.- Wydoł zabawnie policzki łapiąc nieśmiało w palce koniec śnieżnego warkocza.- Mogę?
-Tak. Nie rób się taki wyszczekany jak wuj- Otuliłem nas płaszczem.
-Lepiej żeby był wyszczekany niż zimnym posągiem jak poniektórzy w naszym towarzystwie.
-Jeśli myślisz że odpowiem na tak mało inteligentny przytyk to się mylisz. Zaśniesz już pisklaku?
-Nie mów tak na mnie! Jestem człowiekiem.
-Oj nie musisz mi tego przypominać- Uszczypnąłem go lekko w ucho.
-Ej! Bo zrobię ci tak samo.
-A tylko byś spróbował. A teraz tak na poważnie. Kiedy masz zaira się położyć?
-ale mi się nie chce spać.
-Daniel nie męcz pana.- Wtrącił Cedrick. Zapadła chwilowa cisza przerywana jedynie dźwiękami natury. Zatopiony w tym raju dla mnie przymknąłem powieki.
-Chodź tu.- Przekręciłem się tak że oboje leżeliśmy. Ja z lewą ręką pod głową a on na mojej prawej. Odchrząkając delikatnie zacząłem śpiewać jedną z starych elfickich pieśni w ludzkim języku.- A teraz nieś, nieś mój głos słowiku. Przekaż sens słów ponad chmurne niebo. Leć, lec niesiony pieśnią z mego serca. Spiewaj mój słowiku o wolności upadłych kwiatów. Nieś mnie na swych lichych skrzydełkach splamionych rozpaczą świata. Pokaż mi to co mi obce a ja pokaże ci to co mi bliskie. Nieś, nieś me serce oszalałe z miłości do życia. Nieś me troski ponad zielenień lasów i błękity mórz. Śpiewaj o wolności zniewolonych…- Przerwałem wpatrując się w cichy oddech dziecka które to usneło.
-Masz piękny głos. Niczym anioł.- Usłyszałem spokojny głos nad sobą. Brunet przykrył nas jeszcze kocem.
-Czy ty zawsze miewasz takie wąchania nastrojów?
-Zwykle nie, ale przy tobie nie wiem jak się zachowywać. Niezwykle mnie irytujesz ale z drugiej strony zdajesz się tak bardzo delikatny. Raz mam ochotę obić ci ten uroczy pysk a drugi otoczyć opiekuńczością.
-Nie powinienem pytać. Nie myślisz o tej porze. Chociaż wątpię czy kiedykolwiek zaczniesz.
-Śnieżny kociak. Nie drap tak bo ci pazurki odpadną.
-Upośledzona małpa. Uważaj na swoje odbicie w lustrze.


                                                                        ~~***~~

Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj mam tylko jedno pyatanie do was. Czy ktoś w ogóle czyta to opowiadanie? Czy mam je dalej pisać a nie lepiej przerwać?

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 3 ,,Smagani słońcem''

                                      ~~***~~
Po jakimś czasie  panujący skwar zaczął dawać nam się w kości. Młody co rusz się wiercił a właściciel srokato-gniadego ogiera siedział obecnie tylko w podkoszulku uwydatniającym jego umięśniony tors. Najgorzej miałem ja. Mimo jego kpin nie zamierzałem ryzykować ściągnięciem płaszcza poparzeń słonecznych. Wolałem się pomęczyć. Że też nie zdążyłem się nawet nasmarować tą mazią od zielarza, która to miała zniwelować skutki przysposabiania słońca. Zaczynało mi się powoli kręcić w głowię a obraz stał się mniej wyraźny. I nie wspominam tu już nawet o niemal ciągłym łzawieniu pozbawionych barwnika tęczówek. Przeszedłem do kłusa a następnie do stępa zwracając tym samym uwagę na siebie.
-A obie co? Dupka cię rozbolała?- Zakpił.
-Weź go teraz do siebie.-Opuściłem zdumionego malca na ziemię. Nie miałem prawie siły na panowanie nad własnym ciałem a co dopiero czyimś.
-Jak wolisz- Spojrzał na mnie dziwnie.
-Ia!-Popędziłem konia pełny pędem by chociaż przez chwilę poczuć orzeźwiający wiatr. Nie oglądałem się za siebie, chciałem być chociaż przez chwile sam. Sam na sam z naturą. Jako elf ceniłem ją nade każde towarzystwo. Poczułem się wolny. Baty zimnego powietrza wprawiające w dziki szelest moją pelerynę sprawiały mi niezwykłą przyjemność. Uśmiechnąłem się do siebie gorzko. Ciekawe ile jeszcze dasz mi się tym wszystkim nacieszyć zdradziecka panno.-Dalej mój wierny cieniu, ucieknijmy przez śmiercią.
                                                                                             ~~***~~
Gdy już zrównaliśmy się ze sobą czułem  jeszcze wyraźniejszy wzrok mężczyzny. Tym razem jednak nie patrzył on na mnie z niechęcią a jakimś skrytym zafascynowaniem. No cóż, jazda konna elfów różniła się nieco od tej rasy ludzkiej. My oddawaliśmy się pod władzę zwierząt. Dopasowywaliśmy się do nich. Rasa ludzka jest natomiast zbyt dumna aby oddać się pod władanie czegokolwiek co nie jest nimi samymi. Niedługo jednak po całej tej sytuacji uznałem że to był niezwykle głupi pomysł. Owszem, orzeźwiłem się na chwile. Jednakże teraz gorąco uderzało we mnie ze zdwojoną siłą.
-Zróbmy postój.- Zaproponowałem starając się ukryć zmęczenie w głosie. Najwyraźniej mi się to udało bo usłyszałem jedynie lekceważące prychnięcie.
-Przestań marudzić i skup się na jeździe. Przecież i tak stępujemy więc możesz się napić.
-Ale mi chodziło o całkowity postój. Taki bez siodła pod sobą.
-Na taki liczyć nie możesz. Mamy za długi odcinek do przebycia a ja naprawdę nie chcę przebywać w twoim towarzystwie dłużej niż to potrzebne. Jedziemy dalej.
-Proszę pana, czy…?-Daniel chciał zadać mi pytanie jednak urwał nie wiedząc jak zakończyć, starając się być dyskretnym.
-Spokojnie, nic się nie dzieję.- A bynajmniej nie to, o czym myślisz. Nie atakuje mnie choroba a jedynie moje przekleństwo.
-Jesteś pewien?- Powtórzył wyraźnie zmartwionym głosem.
-Oczywiście że jestem. Nie zwracaj na mnie uwagi, nie potrzebuję tego.
-Każdy jej potrzebuję więc przestań wbijać mu do głowy wyuzdaną postawę. Nie udawaj przed dzieckiem. Tak to jęczysz o postój a teraz udajesz super macho tak?- Warknął brunet.
-A co ty możesz o mnie wiedzieć  hmm?
-Sądzę że może nawet więcej od ciebie wyuzdany…
-Zamilcz! Jak w ogóle śmiesz…!
-Jak widać śmiem.
-Ty…- urwałem targnięty nagle silniejszym zawrotem głowy. Wszystkie mięśnie rozluźniły się nagle sprawiając że zacząłem osuwać się ku dołowi otumaniony tym obezwładniającym uczuciem. Kolejnym co pamiętam był ból uderzenia o ziemię. Jedna z wsuwek rozcieła moją skórę sprawiając że po lewej skroni spłyneła mi wąska stróżka krwi. Kage zaskoczony sytuacją stanął dęba jednakże nie zostawiając mnie samego. Gdy pierwszy szok minął zarżał niezadowolony krążąc w moim pobliżu. Wszystko dookoła zdawało się wirować jednakże nie na tyle abym nic nie widział.
-Ej!- Usłyszałem krzyk otulony chrypką powtarzający co chwila te same sylaby. Odruchowo przytknąłem dłoń ku swojej głowie. Nieświadomie rozmazałem sobie krew po czole sprawiając że pozornie niewinna ranka wyglądała okropnie. Poczułem jak czyjaś dłoń unosi moją brodę ku górze. Zaraz potem kaptur został zszarpnięty z mojej głowy uwalniając tym mamym długi warkocz opadający teraz swobodnie na bok.-O mój Boże.
-Proszę pana! Co się stało?-Mały odtrącił wuja na tyle mocno że ten otumaniony swym odkryciem upadł na plecy. Gdy już mój umysł przejaśniał nieco, zerwałem się do wstania. Nazbyt gwałtowny ruch spowodował ponowny upadek, tym razem jednak na kolana. Pochyliłem czoło ku ziemi dyskretnie sprawdzając czy spiczaste uszy dalej pozostały pod luźnym warkoczem.
-Jaki piękny…-Wyrwało się mężczyźnie. Z kpiną w oczach spojrzałem na niego. Siedział dalej na trawie w tej samej pozycji. Z wyrazem fascynacji przypatrywał się każdemu mojemu ruchowi oraz skrawkowi ciała widocznego zza bezkształtnego materiału. Na pierwszy rzut oka było widać że widzi elfa po raz pierwszy. Sam zaś mogłem się pochwalić iż mój wygląd był jednym z tych z wyższej półki. Mimo wielu blizn dalej pozostawałem osobą niezwykle urodziwą nawet jak na moją rasę.
-Jak już skończyłeś się gapić to pakujmy się na konia. Przed nami jeszcze długa droga jak sam mówiłeś.
-Jesteś albinosem?
-Słucham?- Spytałem zdumiony wstając jednocześnie powoli. Dalej nie czułem się zbyt dobrze i doskonale wiedziałem że ten nadmiar wysiłku odpłaci mi się wieczorem. Kontynuowałem jednak aby okazać swoją kulturę.- A wiesz co to w ogóle jest?
-Oczywiście! W końcu jestem lekarzem. Przyznam szczerze że nigdy się z tym jeszcze nie spotkałem jednakże moja matka mi o tym opowiadała.
-Twoja matka była lekarką?
-Owszem, i to dość dobrą.
-Co ty robisz?!-Rozkojarzony nie zauważyłem zbliżającej się do mnie postaci. Zaowocowało to tym że szorstka od ciężkiej pracy dłoń znalazła się na moim czole a później na szyi.
-Jesteś cały rozgrzany ale nie sądzę abyś miał gorączkę. Cud że nie nabawiłeś się jakiegoś udaru. Z tego co pamiętam wasza skóra nie powinna być narażana na taki nadmiar słońca. To dlatego prosiłeś o postój?- Jego rysy złagodniały momentalnie, a cała jego postawa przyciągała do siebie, zachęcała a by mu zaufać. Zupełnie nie przypominał siebie którego mi ukazał. Był jak zupełnie inna osoba.
-Przestań.-Przymknąłem powieki. Za dużo światła, wszędzie było go za dużo.
-A co ja takiego robię?
-Tratujesz mnie jak swojego pacjenta. Złagodniałeś i zacząłeś nieświadomie otaczać mnie troską związaną z waszym zawodem. Nie chcę tego. Jestem mimo tego ja bardzo tego nie chcesz, towarzyszem twej podróży. Nie ciężarem, kimś kim masz się opiekować. Co więcej nie pragnę abyś dawał mi jakiekolwiek ulgi, dam sobie radę. Traktuj mnie na równi z sobą.
-Sprawiasz wrażenie dziecka, jak niby bym mógł to zrobić. Może i tyczy się to twojego wyglądu, jednakże jesteś zdecydowanie ode mnie słabszy. To oczywiste że gdy już wiem przynajmniej jak wyglądasz mój stosunek do ciebie się nieznacznie zmienił. Nie powinieneś się o to obrażać.
-To że nie wyglądam jak kolejny barbarzyńca nie oznacza że potrzebuje ulg. Radze sobie tak samo jak ty i wykonuje takie same czynności jak ty. Więc nie potrzebuję nic od ciebie.
-Więc twoim zdaniem wyglądam jak barbarzyńca?- W jego głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia.
-Wszyscy tak wyglądacie- Burknąłem pod nosem na głos rzucając tylko.- Nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać, jedźmy dalej.
-Sądzę że jest to niemożliwe.
-Ach tak, a to niby czemu?-Odbiłem się lekko od ziemi dosiadając ogiera. Zaraz po poprawieniu nóg w strzemionach zacząłem stępować żwawo zataczając tylko sobie znane kształty. Mimo oślepiającej mnie jasności wytężałem swój znakomity wzrok w poszukiwaniu jakiegoś zacienionego miejsca. Już czułem co się święci. Zresztą nie trzeba być geniuszem aby się tego domyślić.
-Nie powinieneś dłużej kontynuować tej podróży w takim skwarze. Lepiej jak przeczekamy te parę godzin. W tym czasie zresztą możemy również coś zjeść.
-Jak wolisz. Nie będę się kłócił przy dzieciach… i z tobą. Na północ za tamtym wzgórzem w lesie znajduje się drobne jeziorko. Powinniśmy tam wyruszyć i nabrać wody do bukłaków.
-A ty to niby skąd wiesz?
-To oczywiste przecież ja… byłem tu już kiedyś.- O mały włos bym mu się nie wygadał że przecież słyszę szum wody. Ech przy nim puszczały mi wszystkie granicy. Od zimnej obojętności aż po ostrożność.
-No dobra, to jedziemy.

                                         ~~***~~


-Cedric, mogę się wykąpać? Mogę!?- Mały skakał dookoła bruneta który obecnie rozpalał ognisko aby podgrzać wcześniej zabrane z karczmy jedzenie. Ja sam jakiś czas temu odprowadzany czujnym wzrokiem wiadomo kogo, udałem się na sprawdzenie terenu. Mimo iż mieliśmy zostać tu na krótko wolałem nie zostawiać tego głupca samego w lesie. Z dzieckiem jakoś bym sobie poradził w razie ucieczki ale nie i z nim. PO drodze zebrałem parę nadających się gałązek i po powrocie usiadłem w najbardziej zaciemnionym zakątku. Gdzieś po prawo słyszałem głosy łamanego drewna pod kopytami naszych koni, które to obecnie się swobodnie pasły. Zewsząd malowniczego lasu odzywały się odgłosy natury. Szum wiatru, szelst liści, śpiew ptaków. Wszystko byłoby idealne gdyby nie te, należące do dwóch ludzkich piskląt sprzeczających się niedaleko.
-Już powiedziałem że nie. Niewidomo co w tej wodzie jest.
-Ale przecież sokół powiedział że jest to zwykła źródlana woda. Nawet ją pił! To co mi się stanie jak się w niej wykąpie?!- Znad robienia kolejne strzały dojrzałem jak tupnął nogę tuż przed twarzą pochylonego w celu rozpalenia ogniska wujka.
-No to co z tego. Jak będzie wieczorem siedział w krzakach od tej swojej źródlanej wody to będziemy inaczej rozmawiać. Zresztą i tak doskonale wiesz że nie umiem pływać i gdyby coś się działo nie pomogę ci.
-Ale spójrz sam jak tu jest płytko. Nie wejdę głęboko. Obiecuję!
-Mimo to…
-Oj proszę, proszę, proszęęęęęęę!
-Przestań się tak wiercisz bo ciągle zagaszasz mi ogień! Już dobra idź.
-Jej! Dziękuję, dziękuję!
-Ale tylko do kolan rozumiemy się?
-Rozkaz.-Zrzucił ubrania w pobliżu stosiku drewna i ruszył biegiem ku wodzie. Ze śmiechem obserwowałem jak nagiuteńki chłopczyk ruszył gwałtownie zasypując piaskiem już tlącą się iskrę. Przerzucając warkocz na drugą stronę zabrałem się z powrotem do pracy. Z zawzięciem mocowałem ozdobne groty do gałązek o odpowiednim kształcie gdy chwilową cisze przerwał ponownie kolejny głos.
-Wujku patrz, ja pływam!
-To dobrze że… Dan wracaj natychmiast! Jesteś za głęboko!- Rozbudzony tymi słowami wstałem powoli i przyglądałem się sytuacji. Szatyn stał niemal po ramiona w wodzie śmiesznie chlupocząc na wszystkie strony.
-Nie boj się, tu wszędzie jest tak samo, patrz!-Cofnął się kilka kroków, jednak jego słowa okazały się mylne. Najwidoczniej niedaleko za nim znajdował się uskok  bo wpadł on gwałtownie do wody zaczynając się szamotać.
-Daniel!- Cedric dobiegł do granicy wody i wpatrywał się w sytuację ze zgrozą. Nie wiedział co robić. Jednocześnie pewnie rzuciłby się na pomoc ale jak sam wcześniej mówił i tak by mu nie pomógł a jeszcze pogorszyłby sytuację. Trzeźwiejąc z chwilowego zamarcia rzuciłem się pędem, rozbierając z butów i płaszcza w biegu. Nie zważałem na zimno wody ani na wypowiadanie jakichkolwiek słów. Wyminąłem zamarłego mężczyznę rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Mała czupryna przed chwilą zniknęła pod powierzchnią. Uskok okazał się o wiele głębszy niż nam się wydawało bo zaraz jak do niego podszedłem straciłem gwałtownie grunt pod nogami a i tak nie czułem nigdzie obecności drugiego ciała. Nabierając gwałtownie powietrza zanurkowałem w mętną w tym miejscu wodę. Tak jak przy brzegu była ona niemalże przezroczysta tak tutaj głębokość nadała jej ciemniejszej barwy a i konary drzew pochylających nad nami nie uławiały sytuacji. Promyki słońca przebijające się przez wodę wiele nie ułatwiały. Za pierwszym razem nie zauważyłem nic. Wziołem oddech nad powierznią i ponowiłem próbę. Gdzieś po lewej zamigotała mi postac chłopca. Podpłynąłem do ciągle, powoli opadającego ciała i złapawszy je w pasie wynurzyłem się z nim. Złapałem gwałtownie powietrze i z malcem na rękach ruszyłem ku lądowi. Położyłem go na trawie samemu kładąc się parę metrów dalej i oddychając głęboko starałem się uspokoić zmęczone mięśnie. Kątem oka zauważyłem jak lekarz zaczyna reanimować malca. Po paru oddechach i uciśnięciach zakrztusił się wodą ale zaczął oddychać. Z ulgą obserwowałem jego zmęczone, piwne oczy rozglądające się dookoła siebie. Jeszcze nie docierało do niego że mógł stracić życie a do mnie że je ocaliłem. Pewnie odczujemy to dopiero gdy odezwą się skutki. I coś czuję że tyczyć się to będzie w większym stopniu tylko mnie.

                                              ~~***~~
                                       Kage:
Orion:

Witam was ponownie ;) Podrzucam wam kolejny rozdział mam nadzieję że wam się spodoba.... ajak tak to dajcie proszę jakiś komentarz, jakikolwiek ;)
PS: jakby ktos był zainteresowany betowaniem to proszę o napisanie mi w wiadomości bądż ewentualnym komentarzu ;D

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 2 ,,Niesieni wiatrem, smagani grzywą''

                                ~~***~~

-Wyruszamy zaraz przed…- umilkłem widząc malca wtulonego w leżący blisko koc. Z rozczuleniem przyglądałem się jego niewinnej buźce, która to teraz w żaden sposób nie odzwierciedlała jego charakteru. Przymykając na chwilę powieki odetchnąłem głęboko. Ściągnąłem brązową koszulkę, odsłaniając tym samym szramy na plecach pozostałe po licznych epizodach życia. Je przynajmniej mogłem ukryć w odróżnieniu od dwóch pozostałych przecinających wzdłuż lewe oko. Delikatnie, tak aby nie obudzić chłopca wyjąłem mu z rączek koc przykrywając go nim. Sam sięgnąłem po wcześniej służącą mi za poduszkę kłującą kapę. Owinąwszy nią skuliłem się po przeciwległej stronie. Skopałem ze swych stóp parę butów rozcierając o siebie zmarznięte palce. Gdy już miałem odpłynąć poczułem drobne rączki chwytające moje rozpuszczone włosy. Z zaciekawieniem obejrzałem się za siebie. Ludzkie pisklę wtuliło swoją twarzyczkę w śnieżnobiałe kosmyki, niemalże wtulając się w moje plecy. Pewnie myśli że jestem jego matką. Jutro czeka nas długa podróż.


                                                          ~~***~~


-A więc nie zmienisz zdania?

-Nie Enaitie'lu, nie zmienię. Jest jeszcze jedna rzecz.

-Tak Aranielu?- Spojrzał na mnie zaciekawiony mimo widocznego na jego twarzy zmęczenia oraz rozterek

.-Skoro ja jako dowódca odchodzę, ktoś musi zająć moje miejsce.

-Ty chyba nie…

-Zajmij się nimi dobrze. Jesteś jedyną tak dobrze mi zaufaną osobą w całym komandzie. Wierze że sobie poradzisz.

-Miejmy nadzieję. To wielki zaszczyt. Bracie?

-Tak?- Spojrzałem w jego kierunku odrywając się na chwile od podpinania wszystkich bagaży do karego wierzchowca.

-Na pewno nie chcesz się ze wszystkimi pożegnać?

-Ech, już o tym rozmawialiśmy. Nie puściliby mnie samego, zrobiliby mnóstwo hałasu. A i znajdą się tu tacy którym tego wszystkiego nie przetłumaczysz. Naprawdę nie tego teraz potrzebuję.

-Jak wolisz. Na pewno masz wszystko?

-Myślę że tak, w razie co zakupię coś w mieście.- Podpiąłem popręg ignorując urażone spojrzenie Kage.

-Uważaj na siebie.- Zmierzył mnie uważnym, tęsknym spojrzeniem. Jeszcze nie wyjechałem a już oboje czuliśmy jaki będzie ciągło to za sobą ciężar. Znaliśmy się od wielu lat, niemalże że od dziecka. Mimo pierwszych sprzeczek przerodziło się to w coś więcej. W szczerą i czystą przyjaźń.

-Będę bracie. Po to właśnie mam ten warkocz.-Próbowałem zbagatelizować sytuację. Owszem zaplecione w ten sposób włosy chroniły mnie w pewien sposób prze odkryciem jednakże nie na tyle na ile bym chciał. Po chwili ciszy podszedłem do niego i uścisnąłem go z całych sił

- Będzie mi brakować naszego dogryzania sobie.

-A mi twojego wiecznego spokoju i ciepłych słów otuchy. Lubiłem w tobie tą aurę bezpieczeństwa, a i jednocześnie barierę stanowczości i majestatu.

-Gdybym posiadał majestat to na pewno nie błąkałbym się po lasach tylko siedział w jakimś pałacu i pił wino.-Zaśmialiśmy się wyobrażając to sobie .

-Niech duchy naszych przodków cię chronią sokole-Oddał uścisk niemal miażdżąc mi żebra. Ileż ten mężczyzna miał pary w sobie. Zaraz po puszczeniu mnie na jego twarzy rozbłysnął pierwszy, szczery tego poranka uśmiech. Byłem od niego o wiele drobniejszy. Moje ciało było delikatne i giętkie. Idealne do skradanie i bycia zwinnym. Czasami śmiali się ze mnie, że jakbym urodził się kobietą to musieliby się o mnie pojedynkować pomiędzy sobą. Mimo maski siły nakładanej przeze mnie, mój przyjaciel zdawał sobie doskonale sprawę że tym drobnym gestem sprawił mi ból a ja jestem jedynie zbyt dumny aby mu  to ukazać. Wywracając oczami odepchnąłem się od ziemi łapiąc już u góry drugie strzemię. Usadowiłem się wygodnie, poprawiając płaszcz tak aby mógł posłużyć również jako okrycie dla chłopca który to zaraz został posadzony przede mną.

-Nie obmacuj mnie głupku- mruknął sennie chłopiec do bruneta.

-Gdzieżbym śmiał, ja nie sokół.

-Ej, jestem gejem a nie pedofilem!- Burknąłem złudnie obrażony. Okryłem toważysza podrózy materiałem pozwalając również jego zmęczonemu ciału oprzeć się o mnie.

-Przecież wiem, przecież wiem. Ech to co? Już koniec naszej wspólnej drogi? Tu właśnie napotkaliśmy jej rozwidlenie?

-Oczywiście że nie. Przysięgam na swą krew że jeszcze kiedyś, chociażby i siłą je złącze. Pozdrów ode mnie Nailey i swego synka.

-Jeszcze nie wiadomo czy synka.-Puścił mi oczko.

-Po twoim pierwszym wybuchu testosteronu? Musi być syn!-Zaśmiałem się na głos obserwując rumieńce wstępujące na jego policzki.

-Ty tam lepiej pozdrów ode mnie swojego przyszłego faceta wieczny prawiczku.

-Ej! Mam dopiero 23 lata,(tylko z wyglądu. Elfy się nie starzeją a nasz bohater ma 49 lat, i mimo to jest jeszcze młody jak na swoją rasę) jestem jeszcze bardzo młody i mam czas.

-Skoro masz czas to może powinienem mu współczuć i życzyć sprawnej ręki.- Udał zastanowienie.

-Bezmózgi pasterz wideł.

-Oj już nie złość się, złość piękności szkodzi.

-To tobie już nie zaszkodzi prawda?-Ogryzłem się starając się uspokoić kręcącego się ogiera.

-Wredna ślicznotka. Uważajcie tam na siebie.

-Wy również. Va fail synu wiatru i testosteronu.

-Va fail synu ognia i bogini piękności.- Żegnany śmiechem popędziłem konia do galopu. Nie oglądałem się za siebie, nie żałowałem straty pozornej rutyny. Ślepo wpatrzyłem się w drogę przed siebie. Śnieżnobiały warkoczy wymknął się ku tyłowi wraz z opadnięciem kaptura. Policzki smagał mi poranny, świeży wiatr. Niebieskawe odcienie budziło się wraz z końcem nocy. Gdzieś tam po lewo widoczne były już pierwsze promyki słońca budzące faunę i florę. Odetchnąłem głęboko zapachem rosy.

-Wiesz gdzie mamy się udajemy?

-Nikt tego nie wie, ja jedynie wiem gdzie mamy obecnie dojechać.                                                                                                                                  ~~***~~


-Jesteś pewny że on mówił o moim wujku, jesteś, jesteś, jesteś?!-Daniel skakał wokół mnie podekscytowany sytuacją.

-Miejmy nadzieję że się nie mylił co do tego.- Westchnąłem masując sobie dyskretnie tyłek. Podczas gdy on spał sobie wygodnie na mnie, ja musiałem skupiać się na jeździe jak i na utrzymaniu jego. Gdy dojechaliśmy na miejsce zajrzeliśmy do knajpy aby wypytać karczmarza. Okazało się że na nasze szczęście owy mężczyzna potrzebował jakiś czas temu pomocy medyka i dzisiaj miał on przybyć do niego na wizytę kontrolną. Obecnie czekaliśmy na niego w jednym z pokoi.-A czemu nie ściągniesz kaptura? Jest przecież gorąca a ty wyglądasz w nim podejrzanie.

-Może i tak, ale przynajmniej jestem bezpieczny.

-Nie bój się, mój wujek nie ma uprzedzeń rasowych. Naprawdę! Jest mu obojętne jakie kto ma uszy.

-Wolę jednak aby nie musiał się zastanawiać czy aby na pewno mu to nie przeszkadza, dobrze?

-No jak wolisz. Ale w razie co to wiesz.

-To co?

-To ja cię obronię. Zwiążemy i będziemy szantażować go gilgotkami! Albo nie, brudnymi skarpetkami! A co nam to!- Skrzywiłem się na samą te myśl.

-Mimo twojego absurdalnego pomysłu i tak dziękuję za ofertę ale dam sobie radę.

-Ja wiem! W końcu wygląd nie pokazuje ile jesteś wart nie?

-Że przepraszam?- spojrzałem na niego zdumiony.

-To że jesteś śliczny nie znaczy że delikatny nie?

-Facet nie może być śliczny a jedynie przystojny.-Brońcie mnie przed kolejnym następcom Enaitie'la. Przynajmniej jemu spróbuje wybić ten absurdalny przymiotnik w młodym wieku.

-Ale przecież…- przerwało mu skrzypienie otwieranych drzwi. Zaraz po tym do pokoju wszedł młody mężczyzna o umięśnionej budowie ciała. Jednakże nie na tyle by była ona przesadzona. Była w sam raz na tyle aby biła od niego czysta męskość. Kruczoczarne włosy spływały falami aż do jego ramion. Rzeczą która najbardziej mnie jednak zaskoczyła była twarz. Była ona naprawę przystojna. Dość ostre rysy złagadzał zarost i spokojne spojrzenie błękitnych oczu.

-Witam, słyszałem że…-Po moim ciele przebiegł dreszcz na dźwięk niskiego wibrującego głosu przybysza.

-Wujki Cedriku!-Malec rzucił się wprost w ramiona łapiące go w szoku. Wyglądało to jakby tylko ciało odruchowo podniosło chłopca ku górze.

-Daniel? Co ty tu robisz? Wczoraj dotarła do mnie wiadomość od twojej matki że zaginąłeś.

-Bo tak było. Ale już jestem ! I jestem gotowy do drogi, pakuj się i wracamy. Nie możemy przecież kazać matce czekać!- Wykrzyknął głośno.

-Sadzę że teraz nie czas na opowieści co tu robisz ale…-Masz rację pakuj się i jedziemy!- Wyrwał mu się z ramion już biegnąć ku siodłu leżącemu na oparciu fotela.

-To nie jest takie proste jak ci się zdaje. Potrzebuję…-Towarzysza podróży prawda?- Zawrócił szybko, kierując się w moją stronę.

-Oto on.-Dan coś ty, tym razem narozrabiał? Kim on jest?-Wskazał podejrzliwie na mnie palcem. Musiałem wyglądać naprawdę niepokojącą. Odziany w gruby, sięgający ziemi płaszcz mimo niemalże letniej pogody.

-Jestem osobą która znalazła pańskiego kuzyna. Mówią na mnie sokół panie- Kiwnąłem mu głową. Wolałem się nie przedstawiać gdyż moje imię brzmiało zbyt ,,nieludzko''.

-Ach, rozumiem. A czemu chce pan z nami podróżować…albo może inaczej. Za ile?-Mimo iż rozumiałem jego zachowanie zaczęło mnie ono irytować.

-Powiedzmy że za pewną wiedzę. To tyle oczekuję.

-Wiedzę mówi pan? A o jaką to wiedzę chodzi, niewiele jej posiadamy.

-Podobno jest pan medykiem, prawda?

-Owszem.- W jego oczach coś mignęło jednakże trwało to zbyt krótko abym mógł odkryć czym to było.

-Gdy dojedziemy na miejsce pragnąłbym się czegoś dowiedzieć na pewien temat. To tyle, taka jest moja cena.

-Ach tak? A czy nie wolałby pan zaczerpnąć tej rady już teraz? W zamian za odprowadzenie dzieciaka?

-Nie.-Odparłem sucho, starając się ukryć irytację.

-Obiecałem że odprowadzę Daniela do domu i dotrzymam danego słowa. I nie zależy to od pańskiego zdania. Ani od tego czy to się panu podoba czy nie. Najwyżej nie uzyskam swojej zapłaty od pana a od własnego sumienia.

-Ładnie się pan wypowiada jak na jakiegoś pierwszego lepszego wieśniaka. Kim pan jest?- Zmierzył mnie spojrzeniem.

-To już nie jest pański interes.- Warknąłem przez zaciśnięte zęby. Zaczynałem czuć się jak zwierzę w potrzasku w ogniu tych pytań i jego taksującego spojrzenia.

-A ja sądzę że jednak…

-Wujku zostaw już go w spokoju! Jesteś niemiły. Ruszajmy już i przestań marudzić-Burknął malec idąc ponownie w kierunku siodła. Wyprzedziłem go jednak kładąc swoje ręce na jego.

-Zostaw to, jest zbyt ciężkie. Ja to wezmę.- Szepnąłem miękko. Zaraz potem zdarzyło się coś czego się nie spodziewałem. Na mojej dłoni zacisnęła się druga, większa dłoń. Poganiany ciarkami które przebiegły po mnie wyrwałem ją przyciskając do piersi oniemiały. Jak ten ludzki pomiot śmiał mnie dotykać.-Co ty myślisz że robisz?!

-Jesteś kobietą?- Wyszeptał oniemiały. Całe kumulowane nerwy od początku naszej rozmowy wybuchły we mnie ze zdwojoną siłą.

-Że co?!!! I niby dla kaprysu wyrażam się w formie męskiej i taki też mam ton głosu. A może mam ci przywalić na tyle mocno żeby krew cieknąca z nosa dotarła do ust wraz ze smakiem mojej płci co? Jestem facetem słyszysz?! Facetem!- Wrzasnąłem oddalając się parę kroków w tył gotowy do obrony w razie co.

-A-ale twoje dłonie?-No co niby z nimi nie tak?!

-Są takie delikatne i smukłe. Niczym u…

-Zamilcz. Dobrze ci radzę.- Warknąłem przerzucając przez plecy tobołki a w drugą ręką biorąc sprzęt jeździecki.- Daniel, weźmiesz resztę?

-Oczywiście dowódco!- Zasalutował mi zabawnie. Mimo tego niewinnego gestu poczułem niepokój na sam jego wydźwięk. Niby niewinny żart a jednak jak bardzo prawdziwy.

-Nie mów tak do mnie-Chyba zrozumiał bo przez chwilę posłał mi przepraszające spojrzenie. Zaraz potem jednak zbiegł na dół ku stajni (jak mniemam).

-Za godzinę wyruszamy. Szykuj się panie ,,emanuje testosteronem''.                                                           

~~***~~

               A oto tak mniej więcej Cedric ;)

Oto kolejny rozdział ;) Mam nadzieję że wam się spodoba i zostawcie proszę jakieś komentarze jeśli go czytacie lub jeśli w jakimś stopniu się wam podoba.
Serdecznie pozdrawiam ciebie, Merkuriuszko (tym razem chyba dobrze? ;) ) i dziękuję za miły komentarz. Zawszę to porządny napęd do napisania kolejnego rozdziału ;)
Ważne: Ten rozdział postanowiłam napisac troche dłuższy ponieważ w tym tygodniu nie pojawi sie nowy rozdział. Z góry bardzo przepraszam.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 1- ,,Desperacka próba''

-A więc skoro już skończyliście swoją ,,dyskusję'' byłbym wdzięczny za jakiekolwiek wyjaśnienia. Co te ludzkie dziecię robiło ukryte w naszym powozie?- Rozsiadłem się wygodniej na jednej ze skrzyń znajdującej się z dala od ogniska. To własnie z tego miejsca dobiegały nas wesołe melodie oraz aromatyczny zapach pieczonego dzika upolowanego przez naszych braci. Osobiście nie jadałem mięsa więc szykował się dla mnie kolejny dzień postu. Zresztą mimo propozycji przygotowania innego dania, nie zgodziłem się na nią. Miałem świadomość jak wielu z nich miało ochotę właśnie na nie. Westchnąłem cierpiętniczo.- A więc?
-J-ja miałem naprawdę bardzo ważny powód. Naprawdę! Ja chcę iść z wami, zabierzcie mnie ze sobą! Nie jestem szpiegiem, niech mi pan uwierzy!!!- Zaczął lekko szarpać  za nogawkę moich spodni mówiąc dość nieskładnie. Przeniosłem ze spokojem na niego swój punkt obserwacji.
-Sokole, tylko jedno słowo a…
-Wystarczy bracie, dziękuje za przyprowadzenie go do mnie. Dalej już sobie poradzę. Idź, świętuj z nimi.- Wsadzałem ruchem głowy na wesołe zgromadzenie.
-A ty ?
-Ja po rozwiązaniu sprawy udam się na spoczynek. Jutro kolejny dzień podróży a mój organizm już zaczął się buntować.
-Chyba nie chcesz powiedzieć że znowu…
-Bracie nie myśl o tym. Nie martw się o mnie.
-Jak niby mam się nie martwić? Potrzebuje medykamentów, jakichkolwiek leków… nawet tych od miejscowych zielarek. I to pilnie. Myślisz że nie widzimy jak momentami dusisz się własnym oddechem i… Altairze porozmawiaj z nami, ze mną.
-Nie sądzę by było o czym. Samo mi przejdzie.- Widząc że już chcę coś powiedzieć spojrzałem na niego błagalnym, zmęczonym wzrokiem.- Kiedy indziej Toron*, kiedy indziej.
-Jak wolisz, dobrej nocy.
-Wzajemnie. Chodź za mną.- weszliśmy do jednoosobowego namiotu. Kolejna zbędna rzecz dla mnie, a niezbędna dla nich oraz podobno mojego zdrowia. Usiadłem swobodnie na kocu rzucając w stronę przybysza poduszkę.- A więc zaczynaj. Jak się u nas znalazłeś?
-Gdy byliście w Etar wkradłem się do waszego wozu i ukryłem za beczkami. I to cała historia.- Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem niemalże złotych oczu. Jak na ludzkie dziecię był naprawdę urodziwy. A to rzadki widok. Można by śmiało powiedzieć że przypominał bardziej damską część ich rasy.
-Ech, to może tak. Ile masz lat?
-Mama mówi że już niedługo skończę 9. Ja tam mówię że już tyle mam.
-Ach tak? A jak masz na imię?
-Daniel proszę pana.
-A więc Danielu, czemu za nami podążyłeś. Jak sam wcześniej wspomniałeś posiadasz matkę. Czyż nie wylewa ona za tobą teraz łez. Droga z Etar aż tu trwała 3 dni. A więc sądzę że twoja nieobecność została już zauważona.
-Poza matką i tak nikt się nią nie przejmie- burknął cicho z wyraźną goryczą w głosie.
-Czemu tak mówisz? Wytłumacz.
-Dzieci i tak nie chciały się ze mną nigdy bawić. Mówili że wyglądam jak baba i nawet porządnej bijatyki ze mną nie będzie bo się poryczę. A to nieprawda! Nieprawda!
-Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale proszę nie krzycz. Staram się ciebie zrozumieć a więc mów do mnie ze spokojem dobrze? Nie staram się ciebie atakować a więc ty, chociażby nieświadomie tez tego nie rób.
-Dobrze, przepraszam.
-Ależ nie ma za co. Kontynuuj.- Posłałem mu łagodny uśmiech. Na ten gest, mały wyraźnie poczuł się swobodniej i jego postawa stała się mniej lękliwa.
-Starsi też nie byli wcale mili. Gadali między sobą że nigdy nie będzie ze mnie prawdziwego mężczyzny. Że nie obronię swojego domu bo jestem zbyt delikatny. A ja…- Urwał, wyraźnie czymś zawstydzony.
-A ty?
-Bo wie pan, ja.. Ja zawsze podziwiałem was. Bo wy jesteście od nas tak bardzo inni. Elfy umią dobrze walczyć i strzelać z łuków. Znają dobrze lasy i są dla siebie mili. Każdy z was w końcu jest taki drobny i jakoś w niczym wam to nie przeszkadza prawda? No i ja pomyślałem że skoro wy jesteście… po części podobni do mnie to będzie mi z wami lepiej.
-Mały, a czy chociaż przez chwilę pomyślałeś co by się mogło stać jakby jakiś człowiek znalazł cię u nas? Uznaliby to za uprowadzenie i kolejny powód aby móc pozabijać kilkoro ostrorouchych. Zresztą nasze życie nie jest takie bajkowe jak ci się zdaje.
-Może i nie ale przy najmniej byście mnie zaakceptowali taki jakim jestem, a nie jak tamci. Zabierzcie mnie ze sobą. Proszę.
-Czy ty naprawdę nie pomyślałeś o pierwszym argumencie jaki ci podałem. O twojej matce. Masz rodzeństwo?
-Nie, tata umarł niedługo po moich urodzinach.
-Narodzinach. Rozumiem. A więc zostawiłeś samą matkę. Bez jakiejkolwiek pomocy? Mężczyzna jak mówisz powinien dbać o swoje domostwo czyż nie? Niby jak chcesz udowodnić swoją wartość? Ucieczką?
-Ale co ja mam teraz zrobić?
-Wrócić. Wrócić i pokazać im ile znaczysz. Z uśmiechem na ustach szydzić z ich min gdy będziesz piął się ku górze, gdy wyrośniesz na przystojnego młodzieńca i będę się za tobą uganiać miejscowe niewiasty. Ćwicz. Nabierz masy mięśniowej. Pokaż im że się mylą.
-Masz racje! Muszę chronić mamę. Wracam!-Wstał cały nakręcony. Ile to już lat nie miałem styczności z dziecinnymi humorkami i pomysłami?
-Ej, ej a ty gdzie?
-No… do domu? Przecież sam tak mówiłeś nie?
-Jest środek nocy. Porozmawiam jutro z moimi ludźmi i rozdzielimy się. Oni ruszą dalej a ja odwiozę cię do domu.
-Sprawiłem wam tylko kłopot, prawda?
-Nie zaprzeczę. Ale są tez pozytywy. Odkryłeś swoją własną drogę. I chociaż według niej musisz zawrócić z tej wybranej wcześniej jestem z ciebie zadowolony. Zresztą w waszym mieście podobno jest medyk prawda?
-Teraz nie.
-Jak to nie? Ech, a chciałem kupić od niego jakieś leki. Przydałyby się nam te podstawowe. A wiesz może kiedy wróci? Wiem że to może głupie pytanie do kogoś twojego wieku, ale zawsze warto pytać.
-Nie jest wcale głupie. Ten medyk to mój wuj. Opiekuje się mną i matką. Ostatnio nam pisał że szuka najemnika albo jakiegoś innego towarzysza aby tylko nie pepodrózować samem tak długo.
-Ach tak. A wiesz może w jakiej jest miejscowości?
-Oczywiście! Jest w Atarze.
-W Atarze mówisz. Toż to tylko godzina drogi stąd.- Uciekłem myślami gdzieś w dal, błądząc w swym szaleńczym geniuszu. Milion opcji oraz perspektyw przeskakiwało w mojej głowie niczym w kalejdoskopie, układając się w jeden, spójny plan. Wstałem powoli ruszając ku wyjściu z namiotu.- Po lewo znajdziesz moją czystą koszulę. Przebierz się w nią do spania. Niedługo wrócę a wtedy porozmawiamy.
-Ale będzie mi zimno tylko w niej spać na dworze.
-Dzisiaj śpisz tutaj. Nie jestem głupcem by położyć 9-latka jedynie na kocu w wiosenną noc. Czekaj tu na mnie i radze ci się nie wychylać poza ten obszar.- Rzuciłem przywódczym, twardym głosem po czym wyszedłem.
-Sokole dołącz do nas!
-Zaśpiewaj z nami dowódco!
-Tak! Zaśpiewaj dla nas, znasz tak piękne pieśni. Przyda ci się trochę odpoczynku.
-Następnym razem bracia -Uśmiechnąłem się do nich łagodnie, nieco sztucznie. Nie na tyle jednak by upojeni przednią zabawą się zorientowali-Enaitie'lu mogę cię poprosić?
-Ależ oczywiście.- Wstał z gracją z kawałka drewna przytachanego do ogniska. Machnąłem ręką w kierunku otulonego onyksem obszaru lasu. Stając na granicy gdzie kończyła się przytulna polana, gdzie kończył się ciepły odcień pomarańczy smagających skórę a zaczynała ciemność, zaczęliśmy rozmowę.
-Chyba domyślasz się co trzeba zrobić.
-Ech wszystko jak zwykle pod górkę. Gówniarz narobił nam nie lada kłopotu.
-Nie zaprzeczę- Oparłem się plecami o konar pobliskiego drzewa. Czasami czułem się przytłoczony spoczywającą na mnie odpowiedzialnością. Niesionym na mych ramionach ciężarem losu, a nawet życia podwładnych. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł oznaczać zgubę. Do tego dochodziły jeszcze moje problemy zdrowotne i ogrom narastających przeciwności związanych z moją osobą. Od początku miałem być ich podporą a nie ciężarem.
-Rozmawiałem już nawet z Sinithielem i zgodził się…
-Ja pójdę.- Przerwałem mu wpatrując się jak na jego lica wkrada się bladość a źrenice rozszerzają się opętane uczuciem zdumienia. Zaraz potem masę różnorodnych uczuć zastąpił gniew.
-Czyś ty oszalał, w twoim stanie?!
-Jestem świadom swojego stanu…
-Najwyraźniej zbyt mało lub po prostu lekceważysz głos rozsądku!- Tym razem to ja się zdumiałem. Po raz pierwszy brunet mi przerwał… po raz pierwszy wybuch takim gniewem w stosunku do mnie.- Nie, nigdzie nie pojedziesz! A co jeśli zasłabniesz bądź dopadnie cię gorączka?! Ten malec jest zbyt młody by w czymkolwiek ci pomóc, a ty sam…nieważne.
-Nieważne? Dokończ proszę. Sam nie jestem co? Nie jestem w stanie sobie poradzić, zadbać o drugą osobę? Miło iż tak wysoko cenisz swego dowódcę.-Wysyczałem lodowato.
-Cenię swojego dowódcę za charakter, geniusz i zdolności. Ale w tym momencie hańbie go za swój instynkt samozachowawczy i uparcie. Uparcie polegające na wmawianiu wszystkim dookoła iż  jest dobrze.
-Nie jest dobrze, to właśnie chciałeś usłyszeć? Momentami dopada mnie tak potworny ból iż pragnę jedynie wyrwać swoje płuca. Momentami niemal upadam pod ciężarem gorączki pustoszącej moje ciało. Momentami również duszę się życiodajnym powietrzem by zaraz potem wykaszleć je wraz z krwią obdartego przełyku. Ale mimo to staram się z tym walczyć i nie obarczać was swoim cierpieniem. I tak wszyscy mamy związane ręce, a jedyny skutek jaki by  wywołało powiedzenia wam tego byłyby kolejne gramy bezsilności uderzającej was po sercach!
-Skoro jesteś tego świadom to dlaczego dalej pragniesz udać się w tą podróż?- Zgasł wyraźnie, wlepiając pusty wzrok w obraz biesiadujących za nami.
-Ponieważ widzę w niej swoją deskę ratunku.
-Nie rozumiem. Wytłumacz.
-Nie wymagam tego od ciebie, po to tu jestem aby ci to wyjaśnić. Już jak byliśmy w wiosce słyszałem od wieśniaków iż w okolicy znajduję się bardzo dobry medyk. Zignorowałem to wtedy. Jednakże jak już nadarzyła się okazja aby tam powrócić stwierdziłem że może coś mnie z powrotem spycha na tamtą drogę. Nie wymagam aby mnie uleczył, ja po prostu chce wiedzieć. Wiedzieć czy to minie, czy już od dłuższego czasu kolejny oddech następnej kostuchy zawisł nad mym karkiem.
-Nie mów tak bracie.
-Chciałeś prawdy a więc ją dostałeś. Jak się jeszcze okazało owy medyk jest wujem Daniela i znajduje się obecnie w Atarze. Czeka tam na towarzysza podróży, więc i malec będzie miał opiekę rodziny i ja będę odciążony. A więc wszystko sprzyja mej podróży.
-I tak bym cię od tego nie odwiódł prawda?
-Masz całkowitą rację.-Uśmiechnąłem się kącikami ust.
-A więc czego ode mnie oczekujesz?
-Pomożesz mi?-Zmierzyłem go niezwykle szczęśliwym spojrzeniem.
-A co ty myślałeś? Że niby puszczę cię bez jakiegokolwiek nadzoru nad sytuacją. Przygotuje ci chociaż rzeczy na podróż. O której wyruszacie?
-Zaraz przed świtem. Nadchodzą ciepłe dni, a co za tym idzie i słoneczne. Wolę podróżować wczesną porą aby tego uniknąć.
-Rozumiem, a więc do rana.- Odwrócił się i niespokojnym krokiem ruszył ku reszcie.
-Bracie!
-Tak?- Rzucił przez ramię, zatrzymując się na chwilę.
-Dziękuję ci.
                                                 ~~***~~

                               Nasz drugi elf, i kompan głównego bohatera ;)



Witam wszystkich serdecznie!!! ;) Oto kolejny rozdział opowiadania, mam nadzieję że wam się spodoba i bardzo proszę o komentarzy, gdyż to one napędzają moją pracę. Szczególne pozdrowienia posyłam Merkuriuszcze (tak to się odmienia? ;) ) za zachęcający komentarz. Posty będę wstawiać co niedzielę. 
Wasza Kage ;*

czwartek, 7 maja 2015

Prolog ,,Wprowadzenie do historii''

-A więc może powtórzysz swoja historię naszemu dowódcy mały szpiegu?- Westchnął Enaitie'l z doskonale wyczuwalnym rozbawieniem w glosie.
-Nie jestem szpiegiem!-Wrzasnął chłopiec łypiąc przy tym groźnie piwnymi ślepkami na wysokiego bruneta.
-Ach tak, a niby czemu mam ci wierzyć ludzkie dziecię?- Pochylił się nad nim z wyraźną wyższością. Ten ruch sprawił że jego długi warkocz zachybotał tuż przed twarzą malca.
-Nie będę już z tobą gadał ty nadęty pajacu- Wysyczał i z całej siły pociągnął swego rywala mowy za włosy. Ten, niemal się nie przewracając wydał z siebie bolesny skowyt.
-Aż ty mały, zapchlony…
-Enaitie'l!- Skarciłem go ostrym, służbowym tonem. Wielu moich podwładnych właśnie na ten głos stawali jak jeden mąż. Ufali mi, powierzali swe życie, tożsamości, kobiety pozostałe w domu wraz z dziećmi. Nasze komando specjalizowało się  w dostawie pożywienia i tego typu rzeczy do niedaleko ukrytego miasteczka. Miasteczka wypełnionego wrzaskiem bawiący się beztrosko dzieci, dzieci nie znających jeszcze okrucieństw tego świata. Płaczu kobiet nie mających czym wykarmić swego domostwa. Mściwego syczenia mężów, ich wyklinania na rasę ludzką. Od wybuchłej parę lat temu wojny rasowej zostaliśmy niemal z niczym. Pomimo jej końca większość dalej nie potrafiła wybaczyć. Tyczyło się to obu stron. Czasów gdy ziemia chłeptała krew twych najbliższych nie da się tak po prostu wymazać. Nie wolno ich zapomnieć. Nie należy nimi żyć. Jednakże czym zawiniły młode pokolenia? Czymże różnimy się od nich? Małżowiną? Nie mówię że jesteśmy tacy sami, jednakże mimo tych niewielkich różnic znaczyliśmy dla nich mniej niż zwierzęta. One przynajmniej przynoszą im jakieś korzyści. A właśnie to było najważniejsze. Inwestować by zyskać więcej. Bez oglądania się na bezinteresowność i chęć pomocy. Człowiek już od zamierzchłych czasów swego powstania uważał iż plugawimy sobą krainy. Krainy które to powinny należeć tylko i wyłącznie do nich. Mieli za nic suche fakty. Pomimo iż wiedzieli że jesteśmy istotami skupiającymi się na rozwijaniu umysłu ludzie gardzili naszym zdaniem. Pomimo iż uważali że brudzimy swą obecnością czystość planety to ludzie wycinali lasy. I w końcu pomimo iż wiedzieli że jesteśmy rasą która to jest nastawiona do wszystkiego pokojowo ludzie starali się nas pozbyć walką. Mordowali matki na oczach dzieci, chwalili się w miastach ilością zabitych na kontach, wyznaczali nagrody pieniężne za głowy przywódców komand powstańczych. Komand walczących jedynie o przetrwanie i spokój. Niegdyś mieszkający w pięknych pałacach dziś pochowali się pod koronami drzew. Odwieczna walka człowieka z elfem.

-Wybacz sokole.- Wyprostował się dumnie patrząc prosto w moje oczy. Nie patrzył on w nie z obrzydzeniem, strachem czy odrazą. Właśnie to najbardziej ceniłem w moich przodkach. Nie odrzucali od siebie piskląt które to wyglądały inaczej, odbiegały od ideału. Mimo odmienności i tak przygarniali je pod swe skrzydła. Urodziłem się z pewną chorobą. Najstarsi nazywali ją przekleństwem nocy. Moje długie włosy lśniły czystą bielą okalając delikatnie bladą cerę. Niezwykłym dla nich kontrastem był szmaragd mego spojrzenia. To właśnie dzięki nim widziałem lepiej w ciemnościach nocy od innych jednakże nadmiar słońca mnie osłabiał. Starałem się go unikać, zaszywając się w takie dni w lasach. Organizm pozbawiony jakiegokolwiek barwnika był bardzo narażony na poparzenia. Ze spokojem rozejrzałem się po namiocie starając wrócić do rzeczywistości. To własnie od tego momentu moje życie miało zacząć gnać w zupełnie inną stronę.

                                                              ~~***~~

Kim jest intruz? Czemu się tu znalazł? Kto okaże się wrogiem, zdrajcą a kto ostoją? Ile spłynie słonych kryształków, aa ile zabrzmi taktów wesołej melodii zwanej śmiechem. Kim się staniemy, a kim już jesteśmy? Ile będziemy musieli zdobyć wiedzy aby zacząć stąpać po chybotliwy, jednak widoczny moście do przyszłości? Kogo zyskamy a kogo stracimy? To wszystko już niedługo.
Witam wszystkich serdecznie ;) To jest mój pierwszy blog oraz publikowaniem swoich tekstów. Chętnie przyjmę wszystkie rady oraz uwagi. Wrzucam teraz coś ala prolog, abyście mogli sami ocenić czy jest w ogóle sens to ciągnąc.
Pozdrawiam zapraszam do komentowania Kage ;*