~~***~~
Po jakimś
czasie panujący skwar zaczął dawać nam
się w kości. Młody co rusz się wiercił a właściciel srokato-gniadego ogiera
siedział obecnie tylko w podkoszulku uwydatniającym jego umięśniony tors.
Najgorzej miałem ja. Mimo jego kpin nie zamierzałem ryzykować ściągnięciem
płaszcza poparzeń słonecznych. Wolałem się pomęczyć. Że też nie zdążyłem się
nawet nasmarować tą mazią od zielarza, która to miała zniwelować skutki
przysposabiania słońca. Zaczynało mi się powoli kręcić w głowię a obraz stał
się mniej wyraźny. I nie wspominam tu już nawet o niemal ciągłym łzawieniu
pozbawionych barwnika tęczówek. Przeszedłem do kłusa a następnie do stępa
zwracając tym samym uwagę na siebie.
-A obie co? Dupka
cię rozbolała?- Zakpił.
-Weź go teraz do
siebie.-Opuściłem zdumionego malca na ziemię. Nie miałem prawie siły na
panowanie nad własnym ciałem a co dopiero czyimś.
-Jak wolisz-
Spojrzał na mnie dziwnie.
-Ia!-Popędziłem
konia pełny pędem by chociaż przez chwilę poczuć orzeźwiający wiatr. Nie
oglądałem się za siebie, chciałem być chociaż przez chwile sam. Sam na sam z
naturą. Jako elf ceniłem ją nade każde towarzystwo. Poczułem się wolny. Baty
zimnego powietrza wprawiające w dziki szelest moją pelerynę sprawiały mi
niezwykłą przyjemność. Uśmiechnąłem się do siebie gorzko. Ciekawe ile jeszcze
dasz mi się tym wszystkim nacieszyć zdradziecka panno.-Dalej mój wierny cieniu,
ucieknijmy przez śmiercią.
~~***~~
Gdy już zrównaliśmy
się ze sobą czułem jeszcze wyraźniejszy
wzrok mężczyzny. Tym razem jednak nie patrzył on na mnie z niechęcią a jakimś
skrytym zafascynowaniem. No cóż, jazda konna elfów różniła się nieco od tej rasy
ludzkiej. My oddawaliśmy się pod władzę zwierząt. Dopasowywaliśmy się do nich.
Rasa ludzka jest natomiast zbyt dumna aby oddać się pod władanie czegokolwiek
co nie jest nimi samymi. Niedługo jednak po całej tej sytuacji uznałem że to
był niezwykle głupi pomysł. Owszem, orzeźwiłem się na chwile. Jednakże teraz
gorąco uderzało we mnie ze zdwojoną siłą.
-Zróbmy postój.-
Zaproponowałem starając się ukryć zmęczenie w głosie. Najwyraźniej mi się to
udało bo usłyszałem jedynie lekceważące prychnięcie.
-Przestań marudzić i
skup się na jeździe. Przecież i tak stępujemy więc możesz się napić.
-Ale mi chodziło o
całkowity postój. Taki bez siodła pod sobą.
-Na taki liczyć nie
możesz. Mamy za długi odcinek do przebycia a ja naprawdę nie chcę przebywać w
twoim towarzystwie dłużej niż to potrzebne. Jedziemy dalej.
-Proszę pana,
czy…?-Daniel chciał zadać mi pytanie jednak urwał nie wiedząc jak zakończyć,
starając się być dyskretnym.
-Spokojnie, nic się
nie dzieję.- A bynajmniej nie to, o czym myślisz. Nie atakuje mnie choroba a
jedynie moje przekleństwo.
-Jesteś pewien?-
Powtórzył wyraźnie zmartwionym głosem.
-Oczywiście że
jestem. Nie zwracaj na mnie uwagi, nie potrzebuję tego.
-Każdy jej
potrzebuję więc przestań wbijać mu do głowy wyuzdaną postawę. Nie udawaj przed
dzieckiem. Tak to jęczysz o postój a teraz udajesz super macho tak?- Warknął
brunet.
-A co ty możesz o
mnie wiedzieć hmm?
-Sądzę że może nawet
więcej od ciebie wyuzdany…
-Zamilcz! Jak w
ogóle śmiesz…!
-Jak widać śmiem.
-Ty…- urwałem
targnięty nagle silniejszym zawrotem głowy. Wszystkie mięśnie rozluźniły się
nagle sprawiając że zacząłem osuwać się ku dołowi otumaniony tym
obezwładniającym uczuciem. Kolejnym co pamiętam był ból uderzenia o ziemię.
Jedna z wsuwek rozcieła moją skórę sprawiając że po lewej skroni spłyneła mi
wąska stróżka krwi. Kage zaskoczony sytuacją stanął dęba jednakże nie
zostawiając mnie samego. Gdy pierwszy szok minął zarżał niezadowolony krążąc w
moim pobliżu. Wszystko dookoła zdawało się wirować jednakże nie na tyle abym
nic nie widział.
-Ej!-
Usłyszałem krzyk otulony chrypką powtarzający co chwila te same sylaby.
Odruchowo przytknąłem dłoń ku swojej głowie. Nieświadomie rozmazałem sobie krew
po czole sprawiając że pozornie niewinna ranka wyglądała okropnie. Poczułem jak
czyjaś dłoń unosi moją brodę ku górze. Zaraz potem kaptur został zszarpnięty z
mojej głowy uwalniając tym mamym długi warkocz opadający teraz swobodnie na
bok.-O mój Boże.
-Proszę pana! Co się
stało?-Mały odtrącił wuja na tyle mocno że ten otumaniony swym odkryciem upadł
na plecy. Gdy już mój umysł przejaśniał nieco, zerwałem się do wstania. Nazbyt
gwałtowny ruch spowodował ponowny upadek, tym razem jednak na kolana. Pochyliłem
czoło ku ziemi dyskretnie sprawdzając czy spiczaste uszy dalej pozostały pod
luźnym warkoczem.
-Jaki
piękny…-Wyrwało się mężczyźnie. Z kpiną w oczach spojrzałem na niego. Siedział
dalej na trawie w tej samej pozycji. Z wyrazem fascynacji przypatrywał się
każdemu mojemu ruchowi oraz skrawkowi ciała widocznego zza bezkształtnego
materiału. Na pierwszy rzut oka było widać że widzi elfa po raz pierwszy. Sam
zaś mogłem się pochwalić iż mój wygląd był jednym z tych z wyższej półki. Mimo
wielu blizn dalej pozostawałem osobą niezwykle urodziwą nawet jak na moją rasę.
-Jak już skończyłeś
się gapić to pakujmy się na konia. Przed nami jeszcze długa droga jak sam
mówiłeś.
-Jesteś albinosem?
-Słucham?- Spytałem
zdumiony wstając jednocześnie powoli. Dalej nie czułem się zbyt dobrze i
doskonale wiedziałem że ten nadmiar wysiłku odpłaci mi się wieczorem.
Kontynuowałem jednak aby okazać swoją kulturę.- A wiesz co to w ogóle jest?
-Oczywiście! W końcu
jestem lekarzem. Przyznam szczerze że nigdy się z tym jeszcze nie spotkałem
jednakże moja matka mi o tym opowiadała.
-Twoja matka była
lekarką?
-Owszem, i to dość
dobrą.
-Co ty
robisz?!-Rozkojarzony nie zauważyłem zbliżającej się do mnie postaci.
Zaowocowało to tym że szorstka od ciężkiej pracy dłoń znalazła się na moim
czole a później na szyi.
-Jesteś cały
rozgrzany ale nie sądzę abyś miał gorączkę. Cud że nie nabawiłeś się jakiegoś
udaru. Z tego co pamiętam wasza skóra nie powinna być narażana na taki nadmiar
słońca. To dlatego prosiłeś o postój?- Jego rysy złagodniały momentalnie, a
cała jego postawa przyciągała do siebie, zachęcała a by mu zaufać. Zupełnie nie
przypominał siebie którego mi ukazał. Był jak zupełnie inna osoba.
-Przestań.-Przymknąłem
powieki. Za dużo światła, wszędzie było go za dużo.
-A co ja takiego
robię?
-Tratujesz mnie jak
swojego pacjenta. Złagodniałeś i zacząłeś nieświadomie otaczać mnie troską
związaną z waszym zawodem. Nie chcę tego. Jestem mimo tego ja bardzo tego nie
chcesz, towarzyszem twej podróży. Nie ciężarem, kimś kim masz się opiekować. Co
więcej nie pragnę abyś dawał mi jakiekolwiek ulgi, dam sobie radę. Traktuj mnie
na równi z sobą.
-Sprawiasz wrażenie
dziecka, jak niby bym mógł to zrobić. Może i tyczy się to twojego wyglądu,
jednakże jesteś zdecydowanie ode mnie słabszy. To oczywiste że gdy już wiem
przynajmniej jak wyglądasz mój stosunek do ciebie się nieznacznie zmienił. Nie
powinieneś się o to obrażać.
-To że nie wyglądam
jak kolejny barbarzyńca nie oznacza że potrzebuje ulg. Radze sobie tak samo jak
ty i wykonuje takie same czynności jak ty. Więc nie potrzebuję nic od ciebie.
-Więc twoim zdaniem
wyglądam jak barbarzyńca?- W jego głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia.
-Wszyscy tak
wyglądacie- Burknąłem pod nosem na głos rzucając tylko.- Nie zamierzam z tobą o
niczym rozmawiać, jedźmy dalej.
-Sądzę że jest to
niemożliwe.
-Ach tak, a to niby
czemu?-Odbiłem się lekko od ziemi dosiadając ogiera. Zaraz po poprawieniu nóg w
strzemionach zacząłem stępować żwawo zataczając tylko sobie znane kształty.
Mimo oślepiającej mnie jasności wytężałem swój znakomity wzrok w poszukiwaniu jakiegoś
zacienionego miejsca. Już czułem co się święci. Zresztą nie trzeba być
geniuszem aby się tego domyślić.
-Nie powinieneś
dłużej kontynuować tej podróży w takim skwarze. Lepiej jak przeczekamy te parę
godzin. W tym czasie zresztą możemy również coś zjeść.
-Jak wolisz. Nie
będę się kłócił przy dzieciach… i z tobą. Na północ za tamtym wzgórzem w lesie
znajduje się drobne jeziorko. Powinniśmy tam wyruszyć i nabrać wody do
bukłaków.
-A ty to niby skąd
wiesz?
-To oczywiste
przecież ja… byłem tu już kiedyś.- O mały włos bym mu się nie wygadał że
przecież słyszę szum wody. Ech przy nim puszczały mi wszystkie granicy. Od
zimnej obojętności aż po ostrożność.
-No dobra, to
jedziemy.
~~***~~
-Cedric, mogę się
wykąpać? Mogę!?- Mały skakał dookoła bruneta który obecnie rozpalał ognisko aby
podgrzać wcześniej zabrane z karczmy jedzenie. Ja sam jakiś czas temu
odprowadzany czujnym wzrokiem wiadomo kogo, udałem się na sprawdzenie terenu.
Mimo iż mieliśmy zostać tu na krótko wolałem nie zostawiać tego głupca samego w
lesie. Z dzieckiem jakoś bym sobie poradził w razie ucieczki ale nie i z nim.
PO drodze zebrałem parę nadających się gałązek i po powrocie usiadłem w
najbardziej zaciemnionym zakątku. Gdzieś po prawo słyszałem głosy łamanego
drewna pod kopytami naszych koni, które to obecnie się swobodnie pasły. Zewsząd
malowniczego lasu odzywały się odgłosy natury. Szum wiatru, szelst liści, śpiew
ptaków. Wszystko byłoby idealne gdyby nie te, należące do dwóch ludzkich
piskląt sprzeczających się niedaleko.
-Już powiedziałem że
nie. Niewidomo co w tej wodzie jest.
-Ale przecież sokół
powiedział że jest to zwykła źródlana woda. Nawet ją pił! To co mi się stanie
jak się w niej wykąpie?!- Znad robienia kolejne strzały dojrzałem jak tupnął
nogę tuż przed twarzą pochylonego w celu rozpalenia ogniska wujka.
-No to co z tego.
Jak będzie wieczorem siedział w krzakach od tej swojej źródlanej wody to
będziemy inaczej rozmawiać. Zresztą i tak doskonale wiesz że nie umiem pływać i
gdyby coś się działo nie pomogę ci.
-Ale spójrz sam jak
tu jest płytko. Nie wejdę głęboko. Obiecuję!
-Mimo to…
-Oj proszę, proszę,
proszęęęęęęę!
-Przestań się tak
wiercisz bo ciągle zagaszasz mi ogień! Już dobra idź.
-Jej! Dziękuję,
dziękuję!
-Ale tylko do kolan
rozumiemy się?
-Rozkaz.-Zrzucił
ubrania w pobliżu stosiku drewna i ruszył biegiem ku wodzie. Ze śmiechem
obserwowałem jak nagiuteńki chłopczyk ruszył gwałtownie zasypując piaskiem już
tlącą się iskrę. Przerzucając warkocz na drugą stronę zabrałem się z powrotem
do pracy. Z zawzięciem mocowałem ozdobne groty do gałązek o odpowiednim
kształcie gdy chwilową cisze przerwał ponownie kolejny głos.
-Wujku patrz, ja
pływam!
-To dobrze że… Dan
wracaj natychmiast! Jesteś za głęboko!- Rozbudzony tymi słowami wstałem powoli
i przyglądałem się sytuacji. Szatyn stał niemal po ramiona w wodzie śmiesznie
chlupocząc na wszystkie strony.
-Nie boj się, tu
wszędzie jest tak samo, patrz!-Cofnął się kilka kroków, jednak jego słowa
okazały się mylne. Najwidoczniej niedaleko za nim znajdował się uskok bo wpadł on gwałtownie do wody zaczynając się
szamotać.
-Daniel!- Cedric
dobiegł do granicy wody i wpatrywał się w sytuację ze zgrozą. Nie wiedział co
robić. Jednocześnie pewnie rzuciłby się na pomoc ale jak sam wcześniej mówił i
tak by mu nie pomógł a jeszcze pogorszyłby sytuację. Trzeźwiejąc z chwilowego
zamarcia rzuciłem się pędem, rozbierając z butów i płaszcza w biegu. Nie
zważałem na zimno wody ani na wypowiadanie jakichkolwiek słów. Wyminąłem
zamarłego mężczyznę rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Mała czupryna przed
chwilą zniknęła pod powierzchnią. Uskok okazał się o wiele głębszy niż nam się
wydawało bo zaraz jak do niego podszedłem straciłem gwałtownie grunt pod nogami
a i tak nie czułem nigdzie obecności drugiego ciała. Nabierając gwałtownie
powietrza zanurkowałem w mętną w tym miejscu wodę. Tak jak przy brzegu była ona
niemalże przezroczysta tak tutaj głębokość nadała jej ciemniejszej barwy a i
konary drzew pochylających nad nami nie uławiały sytuacji. Promyki słońca
przebijające się przez wodę wiele nie ułatwiały. Za pierwszym razem nie zauważyłem
nic. Wziołem oddech nad powierznią i ponowiłem próbę. Gdzieś po lewej
zamigotała mi postac chłopca. Podpłynąłem do ciągle, powoli opadającego ciała i
złapawszy je w pasie wynurzyłem się z nim. Złapałem gwałtownie powietrze i z
malcem na rękach ruszyłem ku lądowi. Położyłem go na trawie samemu kładąc się
parę metrów dalej i oddychając głęboko starałem się uspokoić zmęczone mięśnie.
Kątem oka zauważyłem jak lekarz zaczyna reanimować malca. Po paru oddechach i
uciśnięciach zakrztusił się wodą ale zaczął oddychać. Z ulgą obserwowałem jego
zmęczone, piwne oczy rozglądające się dookoła siebie. Jeszcze nie docierało do
niego że mógł stracić życie a do mnie że je ocaliłem. Pewnie odczujemy to
dopiero gdy odezwą się skutki. I coś czuję że tyczyć się to będzie w większym
stopniu tylko mnie.
~~***~~
Kage:
Orion:
Witam was ponownie ;) Podrzucam wam kolejny rozdział mam nadzieję że wam się spodoba.... ajak tak to dajcie proszę jakiś komentarz, jakikolwiek ;)
PS: jakby ktos był zainteresowany betowaniem to proszę o napisanie mi w wiadomości bądż ewentualnym komentarzu ;D
Witam,
OdpowiedzUsuńCedric w końcu poznał kim jest jego towarzysz, szybka była reakcja Sokoła na pomoc Danielowi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie