.

.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 4 ,,Gdy usta zamiast słów uwalniają krew''

                                                                     ~~***~~
Zwracając uwagę na wcześniejsze wydarzenia postanowiliśmy odpocząć jeden dzień. Gdy niebo pokryło się krwistą łuną Cedric zajął się rozpalaniem ogniska. Zaraz obok niego siedział skulony pod kocem Daniel. Już od dłuższego czasu nie odstępował go na krok nienaturalnie przygaszony. Jego ręce drżały , a źrenice pozostawały spłoszone. Ja sam odczuwałem już zalążki skutków wcześniejszego wybryku. Momentami nie mogłem zapanonować nad rozedrganymi mięśniami, które zaczęły uniemożliwiać mi normalne, sprawne i szybkie tempo wykonywania czynności. Delikatne szemrania w płucach przyśpieszyły mój oddech jednocześnie sprawiając że stał się on minimalnie płytszy. Znając mój organizm gdzieś w nocy pewnie dojdzie jeszcze duszący, krwawy(w najgorszym wypadku) kaszel oraz gorączka pustosząca moje ciało. Otuliłem się bardziej płaszczem , unosząc z miękkiej trawy. Nogi w klanach leciutko się ugięły ale wytrzymały wysiłek. Zgarnąłem dokładniej włosy, rozkładająca je po dwóch bokach. Podszedłem do toreb leżących niedaleko ogniska wyciągając z nich podpłomyki. Podszedłem jeszcze do suszących się rzeczy. Koszula była jeszcze wilgotna, ale w tym momencie wydawało mi się że lepsza taka niż nic.
-Nie zakładaj jeszcze jej bo się przeziębisz. Zresztą skoro siedzisz tak daleko od ognia to i tak jest to już prawdopodobne.- Poczułem na swoich plecach czujny wzrok bruneta.
-Nic mi nie będzie.- Odmruknąłem cicho, nie siląc się na głośniejszy ton.
-Siadaj tutaj i nie wmawiaj mi co jest dla ciebie lepsze. To ja tu jestem lekarzem.-Uśmiechnął się do mnie troskliwie. Zaraz po całej tej sytuacji jego (i tak już zachwiany przez odkrycie wyglądu) sposób postępowania ze mną się zmienił. Do wcześniejszych delikatności doszły jeszcze miłe słowa. Już nie zachowywał się jak wróg, a jak kolega…kompan. Nie mając siły oraz chęci się sprzeczać usiadłem po jego drugiej stronie na rozłożonym kocu. Podkuliwszy kolana pod siebie wtuliłem w nie policzek.
-Proszę, musisz rozgrzać organizm.- Podał mi miskę, pełną odgrzanego gulaszu z tawerny. Spojrzałem na nią z jawnym niesmakiem.
-Nie dziękuję-Widząc jednak że już chciał się odezwać dodałem- Nie jadam mięsa.
-Ech, to niezdrowo dla kogoś w twoim wieku oraz budowie. Powinieneś je jeść, potrzebujesz tłuszczu oraz białka w nim zawartego.
-Bywa- Odmruknąłem kuląc się.
-To zjedz chociaż warzywa. Nalegam.
-A dasz mi wtedy spokój?
-Tak.- Posłał mi kolejny czarujący uśmiech. Zaraz potem postawił mi danie obok. Ująłem je delikatnie w dłonie, wygrzebując z papki warzywa oraz popijając je gęstym płynem. Już od pierwszego łyka poczułem się odrobinę lepiej i mniej zziębnięty. Niedługo potem jednak mój niedożywiony żołądek zaprotestował na tak dużą dawkę pokarmu.- Nie jesz już?
-Nie, dziękuję.- Wróciłem do ponownej pozycji.
-Zjadłeś zdecydowanie za mało. Nawet Daniel je więcej, a przecież jest dopiero dzieckiem.
-Nie mogę już. Jak zjem więcej to albo zwymiotuję albo rozboli mnie brzuch.
-Ale to… mam jedno pytanie. Nie obraź się, nie chcę cię obrazić.
-Pytaj, najwyżej nie odpowiem.
-Czy to że tak mało jesz, bo sądzę że właśnie o to chodzi, jest jakoś powiązane z tymi bliznami na twych plecach?- Zaraz po usłyszeniu tego pytanie moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie szukając właściwiej odpowiedzi. Nie mogę wyznać mu prawdy. Jak nie odpowiem zaś teraz te pytanie będzie się za nami ciągnęło przez dłuższy czas.
-Poniekąd tak.- Zacząłem ostrożnie.- Można powiedzieć że warunki mojego dorastania były dość trudne. Nie chodzi tu o to, o czym zapewne pomyślałaś. Moi opiekunowie nie znęcali się nade mną czy coś w tym guście. Zapewniali mi to co najlepsze, to na co było ich stać. Obecny świat jednak nie jest na tyle kolorowy na jaki wygląda na pierwszy rzut oka. Mimo to nie mam do nich żalu. Wręcz przeciwnie. Dali mi to co najlepsze, a zawiniły zupełnie inne osoby.
-To przykre. Wspomniałeś wcześniej o opiekunach. Nie o rodzicach.
-Owszem.
-A więc…czy to ich odejście wiąże się z tymi bliznami?
-Ich śmierć. I tak, ale naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-Wybacz. Piękna pogoda nieprawdaż? Zmierzcha.
-Idealna zmiana tematu-uśmiesnołem się pod nosem. Przez moje ciało przebiegł silniejszy dreszcz a pulsowanie w skroniach powoli się wzmagało.- Czy będziesz miał mi za złe jeśli położę się spać?
-Nie, oczywiście że nie. To był ciężki dzien.- Widząc że unoszę się z zamiarem wstanie dodał- Nie odchodź, powinieneś się ogrzać.
-Chyba jednak wolę się położyć tam gdzie wcześniej. Wybacz że to powiem ale nie ufam ci na tyle by usypiać w twoim towarzystwie.- Gdyby tylko nie te przeklęte uszy niemiałbym nic przeciwko przytulnemu miejscu spoczynku.
-Nie uraziłeś. Co więcej, rozumiem cię. Legnij se tutaj a ja położę się dalej. Stanę na pierwszej warcie. Po paru godzinach obudzę ciebie i się zmienimy dobrze?
-Jak wolisz.- Po Przygotowaniu posłania zawinąłem się w koc i założywszy kaptur skuliłem się w pozycji embrionalnej. Niedługo musiałem czekać na kojące objęcia morfeusza.
                                                ~~***~~
Wybudziłem się gwałtownie targany dreszczami wywołanymi gorączką. Z cichym jękiem zrezygnowania odgarnąłem przylepione do spoconego czoła kosmyki zabłąkanych włosów. Gdzieś w okolicach płuc odczuwałem nieprzyjemne szarpanie. Jednocześnie miałem ochotę wykaszleć je, a z drugiej nic nie mogłem zrobić. Zakryłem ramieniem oczy starając się oddychać płyciej ale częściej. Z biegiem czasu dowiedziałem się że próba wykonywania głębszych oddechów tylko szkodziła. Doskonale wiedziałem że tej nocy nie zaznam już snu. Podniosłem się powoli na drżących kończynach. Ścisk. Ból. Uczucie duszenia. Ścisk. Ból. Kaszel. Upadłem na kolana przyciskając obie dłonie do żeber.
-A jednak cię złapało co, maluszku?- Poczułem na sobie męską, w tym momencie wyjątkowo ciążącą ręka na plecach, wygiętych niemalże w koci grzbiet. Uniosłem na niego rozgorączkowane spojrzenie. Chciałem ująć w nich chociażby namiastkę urazy za to przezwisko ale musiałem wyglądać nawet na to zbyt żałośnie. Nienawidziłem taki być! Słaby! Delikatny! Zdany na czyjąś łaskę! Bezbronny! NIGDY WIĘCEJ NIE CHCĘ BYĆ DLA NIKOGO CIĘŻAREM!
-Zostaw mnie, to nic.- Wycharczałem przez ściśnięte gardło. Był to jednakże zły ruch ponieważ zaraz potem zakrztusiłem się. Targany kaszlem czułem jak w nienaturalną stronę przełyku przemieszcza się mokra ciecz. Opierając czoło o wilgotną trawę zraszałem ją diamencikami posoki tworząc drobne, karmazynowe kwiaty. Z każdym mocniejszym szarpnięciem płuc przeszywały mnie dreszcze a wymęczone ciągłą walką z chorobą ciało opadało z sił. Niemalże dusiłem się posoką, która to daje nam życie. O ironio!
-Ej, ej, ej! Spokojnie, oddychaj głęboko.- poczułem ramiona oplatające mnie w pasie. Delikatnym ruchem zostałem podniesiony i oparty o jego szeroki tors. Ciągle targany kaszlem ponownie chciałem się skulić jednakże mi na to nie pozwolił. Chłód jego dłoni znalazł się na moim czole, zmuszając całą głowę do pochylenie d tyły i oparcia na jego ramieniu.- Wiem co robię zaufaj mi.
-Nie, nie rozumiesz…- ponowiłem próbę zmienienia pozycji. On nie mógł się dowiedzieć. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę…
-Mały nic nie mów a skup się na…-zamarł. Nawet mimo przymkniętych powiek czułem jego spojrzenie na sobie. Mimo iż była noc, blade niczym moja skóra światło księżyca opadało na nią. Ponadto znajdowaliśmy się w dość niedalekiej odległości od siebie. Poczułem ruch opuszka ścierający wcześniej wyplutą ciecz z moich warg.-Kurwa.
-Czy teraz mnie zostawisz?-Spytałem, czując jak atak powoli mija. Niedługo zostanie już tylko gorączka i uczucie ciężkości na płucach. No i oczywiście zmęczenie.
-Czy… czy ta rada o której wspomniałeś w karczmie dotyczyła właśnie… tego?
-A nawet jeśli, to co z tego?-warknąłem starając się na powrót przyodziać rozbitą wcześniej maskę.
-A chociażby to, że nie musiałbyś tutaj z nami jechać. Nawet jeśli nasze stosunki nie są za dobre to moim lekarski obowiązkiem jest pomagać. Może i nie masz o mnie dobrego zdania. Sam zresztą nie dałem ci ku temu żadnego powodu ale na Boga! Nie zostawiłbym cię w momencie w którym choroba cię zabija!
-Skończyłeś?
-Że niby przepraszam?- Poczułem jak jego mięsnie spięły się wyraźnie. NI to ze zdenerwowania, ni to ze zdziwienie. Zapewne było to coś pośrodku. Sam nie wiem. Spróbowałem wyplatać się słabo z jego objęć. On sam widząc moje poczynania rozlużnił uścisk.  Przysunąłem się do wciąż tlącego się ogniska ścierając ukradkiem resztki choroby.
-Skoro już się obudziłem to równie dobrze możemy zmienić wartę. I nie. Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać.- Uciąłem ewentualne pytania i zarzuty.- Mógłbyś podać mi mój płaszcz, leży gdzieś po lewo?
-Czyś ty oszalał?- W jego głosie wyczułem niezwykle urażoną, a wręcz wrogą nutę. Zadrżałem. Gdyby teraz zachciało mu się przejść do rękoczynów nie miałbym szans. A co by było gdyby odkrył moją rasę? Co by zrobił? Skatował mnie czy od razu zabił? A może wydał innym jego rasie podobnym?
-Nie rozumiem o  czym mówisz.
-Udajesz czy naprawdę jesteś aż tak głupi? Rozumiem że nie ostatnią rzeczą na którą masz teraz ochotę jest dłuższa rozmowa. Naprawdę rozumiem. Ale jeśli myślisz że pozwolę ci teraz pozostać na warcie i się przemęczać to się głęboko mylisz!
-A niby co zrobisz?!
-Nie będę cię do niczego zmuszał. Ale na pewno nie zostawię cię samego. Rób co chcesz, ale uważam że powinieneś się zdrzemnąć. Dać organizmowi wypocząć.- Wyraźnie złagodniał.
-Nie obchodzi mnie co uważasz a ni co zrobisz. Daj mi po prostu ten durny płaszcz.- Wyciągnąłem szczupłą dłoń wciąż wpatrzony w płomienie. Zamiast poczuć ciężaru tkaniny na niej zostałem nią obwinięty. Jednakże zbyt nieporadnie jak na dorosłego mężczyznę. Obróciłem się zdezorientowany. Obok mnie stał brozowowłosy, skulony w sobie chłopczyk o nieco wilgotnym spojrzeniu.- Cedric? Czemu nie śpisz?
-Nie kłóćcie się.- wyszeptał z żalem.-Czemu na siebie krzyczycie? Obu was lubię i nie chcę żebyście się kłócili.
-Młody a ty czasem nie powinieneś nie mieszać się w sprawy dorosłych? Idż połóż się spać, jutro będziesz zmęczony.- Wtrącił mężczyzna przysiadając na kocu niedaleko mnie.
-Nie chcę.
-Nawet tak…
-Podejdź tu.- Zawiesiłem na nim łagodny wzrok szkarłatnych tęczówek. Ten z nikłym uśmiechem wcisnąłem się między moje kolana opierając o mnie. I pomyśleć że jeszcze wcześniej to jak tak siedziałem…nie myśl o tym.- Mówiłem podejdź a nie zabieraj mi przestrzeń osobistą.
-Nie widzę różnicy.- Wydoł zabawnie policzki łapiąc nieśmiało w palce koniec śnieżnego warkocza.- Mogę?
-Tak. Nie rób się taki wyszczekany jak wuj- Otuliłem nas płaszczem.
-Lepiej żeby był wyszczekany niż zimnym posągiem jak poniektórzy w naszym towarzystwie.
-Jeśli myślisz że odpowiem na tak mało inteligentny przytyk to się mylisz. Zaśniesz już pisklaku?
-Nie mów tak na mnie! Jestem człowiekiem.
-Oj nie musisz mi tego przypominać- Uszczypnąłem go lekko w ucho.
-Ej! Bo zrobię ci tak samo.
-A tylko byś spróbował. A teraz tak na poważnie. Kiedy masz zaira się położyć?
-ale mi się nie chce spać.
-Daniel nie męcz pana.- Wtrącił Cedrick. Zapadła chwilowa cisza przerywana jedynie dźwiękami natury. Zatopiony w tym raju dla mnie przymknąłem powieki.
-Chodź tu.- Przekręciłem się tak że oboje leżeliśmy. Ja z lewą ręką pod głową a on na mojej prawej. Odchrząkając delikatnie zacząłem śpiewać jedną z starych elfickich pieśni w ludzkim języku.- A teraz nieś, nieś mój głos słowiku. Przekaż sens słów ponad chmurne niebo. Leć, lec niesiony pieśnią z mego serca. Spiewaj mój słowiku o wolności upadłych kwiatów. Nieś mnie na swych lichych skrzydełkach splamionych rozpaczą świata. Pokaż mi to co mi obce a ja pokaże ci to co mi bliskie. Nieś, nieś me serce oszalałe z miłości do życia. Nieś me troski ponad zielenień lasów i błękity mórz. Śpiewaj o wolności zniewolonych…- Przerwałem wpatrując się w cichy oddech dziecka które to usneło.
-Masz piękny głos. Niczym anioł.- Usłyszałem spokojny głos nad sobą. Brunet przykrył nas jeszcze kocem.
-Czy ty zawsze miewasz takie wąchania nastrojów?
-Zwykle nie, ale przy tobie nie wiem jak się zachowywać. Niezwykle mnie irytujesz ale z drugiej strony zdajesz się tak bardzo delikatny. Raz mam ochotę obić ci ten uroczy pysk a drugi otoczyć opiekuńczością.
-Nie powinienem pytać. Nie myślisz o tej porze. Chociaż wątpię czy kiedykolwiek zaczniesz.
-Śnieżny kociak. Nie drap tak bo ci pazurki odpadną.
-Upośledzona małpa. Uważaj na swoje odbicie w lustrze.


                                                                        ~~***~~

Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj mam tylko jedno pyatanie do was. Czy ktoś w ogóle czyta to opowiadanie? Czy mam je dalej pisać a nie lepiej przerwać?

6 komentarzy:

  1. Hej... Ja czytam zapowiada sie fajnie mozesz pisac dale?? Jesli nie daj znac ok?? Weny zycze:) milli

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    wspaniały, Cedric jeszcze nie wie, że to elf, tak to było dobre chce się nim opiekować, a czasami obić mordę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    droga autorko, chciałam zapytać czy będziesz kontynuować to opowiadanie, od tak dawna nic nie dodałaś, a opowiadanie jest bardzo ciekawe..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko spróbuj przerwać to opowiadanie to nie wiem co sobie zrobie a ty będziesz mnie miała na sumieniu :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    ech autorko to ponownie ja, pamiętasz jeszcze o tym tekście? Tak, tak, zdaję sobie sprawę, ze mogą być ważniejsze rzeczy, no ale chociaż jakaś informacja by się przydała....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń