.

.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 4 ,,Gdy usta zamiast słów uwalniają krew''

                                                                     ~~***~~
Zwracając uwagę na wcześniejsze wydarzenia postanowiliśmy odpocząć jeden dzień. Gdy niebo pokryło się krwistą łuną Cedric zajął się rozpalaniem ogniska. Zaraz obok niego siedział skulony pod kocem Daniel. Już od dłuższego czasu nie odstępował go na krok nienaturalnie przygaszony. Jego ręce drżały , a źrenice pozostawały spłoszone. Ja sam odczuwałem już zalążki skutków wcześniejszego wybryku. Momentami nie mogłem zapanonować nad rozedrganymi mięśniami, które zaczęły uniemożliwiać mi normalne, sprawne i szybkie tempo wykonywania czynności. Delikatne szemrania w płucach przyśpieszyły mój oddech jednocześnie sprawiając że stał się on minimalnie płytszy. Znając mój organizm gdzieś w nocy pewnie dojdzie jeszcze duszący, krwawy(w najgorszym wypadku) kaszel oraz gorączka pustosząca moje ciało. Otuliłem się bardziej płaszczem , unosząc z miękkiej trawy. Nogi w klanach leciutko się ugięły ale wytrzymały wysiłek. Zgarnąłem dokładniej włosy, rozkładająca je po dwóch bokach. Podszedłem do toreb leżących niedaleko ogniska wyciągając z nich podpłomyki. Podszedłem jeszcze do suszących się rzeczy. Koszula była jeszcze wilgotna, ale w tym momencie wydawało mi się że lepsza taka niż nic.
-Nie zakładaj jeszcze jej bo się przeziębisz. Zresztą skoro siedzisz tak daleko od ognia to i tak jest to już prawdopodobne.- Poczułem na swoich plecach czujny wzrok bruneta.
-Nic mi nie będzie.- Odmruknąłem cicho, nie siląc się na głośniejszy ton.
-Siadaj tutaj i nie wmawiaj mi co jest dla ciebie lepsze. To ja tu jestem lekarzem.-Uśmiechnął się do mnie troskliwie. Zaraz po całej tej sytuacji jego (i tak już zachwiany przez odkrycie wyglądu) sposób postępowania ze mną się zmienił. Do wcześniejszych delikatności doszły jeszcze miłe słowa. Już nie zachowywał się jak wróg, a jak kolega…kompan. Nie mając siły oraz chęci się sprzeczać usiadłem po jego drugiej stronie na rozłożonym kocu. Podkuliwszy kolana pod siebie wtuliłem w nie policzek.
-Proszę, musisz rozgrzać organizm.- Podał mi miskę, pełną odgrzanego gulaszu z tawerny. Spojrzałem na nią z jawnym niesmakiem.
-Nie dziękuję-Widząc jednak że już chciał się odezwać dodałem- Nie jadam mięsa.
-Ech, to niezdrowo dla kogoś w twoim wieku oraz budowie. Powinieneś je jeść, potrzebujesz tłuszczu oraz białka w nim zawartego.
-Bywa- Odmruknąłem kuląc się.
-To zjedz chociaż warzywa. Nalegam.
-A dasz mi wtedy spokój?
-Tak.- Posłał mi kolejny czarujący uśmiech. Zaraz potem postawił mi danie obok. Ująłem je delikatnie w dłonie, wygrzebując z papki warzywa oraz popijając je gęstym płynem. Już od pierwszego łyka poczułem się odrobinę lepiej i mniej zziębnięty. Niedługo potem jednak mój niedożywiony żołądek zaprotestował na tak dużą dawkę pokarmu.- Nie jesz już?
-Nie, dziękuję.- Wróciłem do ponownej pozycji.
-Zjadłeś zdecydowanie za mało. Nawet Daniel je więcej, a przecież jest dopiero dzieckiem.
-Nie mogę już. Jak zjem więcej to albo zwymiotuję albo rozboli mnie brzuch.
-Ale to… mam jedno pytanie. Nie obraź się, nie chcę cię obrazić.
-Pytaj, najwyżej nie odpowiem.
-Czy to że tak mało jesz, bo sądzę że właśnie o to chodzi, jest jakoś powiązane z tymi bliznami na twych plecach?- Zaraz po usłyszeniu tego pytanie moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie szukając właściwiej odpowiedzi. Nie mogę wyznać mu prawdy. Jak nie odpowiem zaś teraz te pytanie będzie się za nami ciągnęło przez dłuższy czas.
-Poniekąd tak.- Zacząłem ostrożnie.- Można powiedzieć że warunki mojego dorastania były dość trudne. Nie chodzi tu o to, o czym zapewne pomyślałaś. Moi opiekunowie nie znęcali się nade mną czy coś w tym guście. Zapewniali mi to co najlepsze, to na co było ich stać. Obecny świat jednak nie jest na tyle kolorowy na jaki wygląda na pierwszy rzut oka. Mimo to nie mam do nich żalu. Wręcz przeciwnie. Dali mi to co najlepsze, a zawiniły zupełnie inne osoby.
-To przykre. Wspomniałeś wcześniej o opiekunach. Nie o rodzicach.
-Owszem.
-A więc…czy to ich odejście wiąże się z tymi bliznami?
-Ich śmierć. I tak, ale naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-Wybacz. Piękna pogoda nieprawdaż? Zmierzcha.
-Idealna zmiana tematu-uśmiesnołem się pod nosem. Przez moje ciało przebiegł silniejszy dreszcz a pulsowanie w skroniach powoli się wzmagało.- Czy będziesz miał mi za złe jeśli położę się spać?
-Nie, oczywiście że nie. To był ciężki dzien.- Widząc że unoszę się z zamiarem wstanie dodał- Nie odchodź, powinieneś się ogrzać.
-Chyba jednak wolę się położyć tam gdzie wcześniej. Wybacz że to powiem ale nie ufam ci na tyle by usypiać w twoim towarzystwie.- Gdyby tylko nie te przeklęte uszy niemiałbym nic przeciwko przytulnemu miejscu spoczynku.
-Nie uraziłeś. Co więcej, rozumiem cię. Legnij se tutaj a ja położę się dalej. Stanę na pierwszej warcie. Po paru godzinach obudzę ciebie i się zmienimy dobrze?
-Jak wolisz.- Po Przygotowaniu posłania zawinąłem się w koc i założywszy kaptur skuliłem się w pozycji embrionalnej. Niedługo musiałem czekać na kojące objęcia morfeusza.
                                                ~~***~~
Wybudziłem się gwałtownie targany dreszczami wywołanymi gorączką. Z cichym jękiem zrezygnowania odgarnąłem przylepione do spoconego czoła kosmyki zabłąkanych włosów. Gdzieś w okolicach płuc odczuwałem nieprzyjemne szarpanie. Jednocześnie miałem ochotę wykaszleć je, a z drugiej nic nie mogłem zrobić. Zakryłem ramieniem oczy starając się oddychać płyciej ale częściej. Z biegiem czasu dowiedziałem się że próba wykonywania głębszych oddechów tylko szkodziła. Doskonale wiedziałem że tej nocy nie zaznam już snu. Podniosłem się powoli na drżących kończynach. Ścisk. Ból. Uczucie duszenia. Ścisk. Ból. Kaszel. Upadłem na kolana przyciskając obie dłonie do żeber.
-A jednak cię złapało co, maluszku?- Poczułem na sobie męską, w tym momencie wyjątkowo ciążącą ręka na plecach, wygiętych niemalże w koci grzbiet. Uniosłem na niego rozgorączkowane spojrzenie. Chciałem ująć w nich chociażby namiastkę urazy za to przezwisko ale musiałem wyglądać nawet na to zbyt żałośnie. Nienawidziłem taki być! Słaby! Delikatny! Zdany na czyjąś łaskę! Bezbronny! NIGDY WIĘCEJ NIE CHCĘ BYĆ DLA NIKOGO CIĘŻAREM!
-Zostaw mnie, to nic.- Wycharczałem przez ściśnięte gardło. Był to jednakże zły ruch ponieważ zaraz potem zakrztusiłem się. Targany kaszlem czułem jak w nienaturalną stronę przełyku przemieszcza się mokra ciecz. Opierając czoło o wilgotną trawę zraszałem ją diamencikami posoki tworząc drobne, karmazynowe kwiaty. Z każdym mocniejszym szarpnięciem płuc przeszywały mnie dreszcze a wymęczone ciągłą walką z chorobą ciało opadało z sił. Niemalże dusiłem się posoką, która to daje nam życie. O ironio!
-Ej, ej, ej! Spokojnie, oddychaj głęboko.- poczułem ramiona oplatające mnie w pasie. Delikatnym ruchem zostałem podniesiony i oparty o jego szeroki tors. Ciągle targany kaszlem ponownie chciałem się skulić jednakże mi na to nie pozwolił. Chłód jego dłoni znalazł się na moim czole, zmuszając całą głowę do pochylenie d tyły i oparcia na jego ramieniu.- Wiem co robię zaufaj mi.
-Nie, nie rozumiesz…- ponowiłem próbę zmienienia pozycji. On nie mógł się dowiedzieć. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę…
-Mały nic nie mów a skup się na…-zamarł. Nawet mimo przymkniętych powiek czułem jego spojrzenie na sobie. Mimo iż była noc, blade niczym moja skóra światło księżyca opadało na nią. Ponadto znajdowaliśmy się w dość niedalekiej odległości od siebie. Poczułem ruch opuszka ścierający wcześniej wyplutą ciecz z moich warg.-Kurwa.
-Czy teraz mnie zostawisz?-Spytałem, czując jak atak powoli mija. Niedługo zostanie już tylko gorączka i uczucie ciężkości na płucach. No i oczywiście zmęczenie.
-Czy… czy ta rada o której wspomniałeś w karczmie dotyczyła właśnie… tego?
-A nawet jeśli, to co z tego?-warknąłem starając się na powrót przyodziać rozbitą wcześniej maskę.
-A chociażby to, że nie musiałbyś tutaj z nami jechać. Nawet jeśli nasze stosunki nie są za dobre to moim lekarski obowiązkiem jest pomagać. Może i nie masz o mnie dobrego zdania. Sam zresztą nie dałem ci ku temu żadnego powodu ale na Boga! Nie zostawiłbym cię w momencie w którym choroba cię zabija!
-Skończyłeś?
-Że niby przepraszam?- Poczułem jak jego mięsnie spięły się wyraźnie. NI to ze zdenerwowania, ni to ze zdziwienie. Zapewne było to coś pośrodku. Sam nie wiem. Spróbowałem wyplatać się słabo z jego objęć. On sam widząc moje poczynania rozlużnił uścisk.  Przysunąłem się do wciąż tlącego się ogniska ścierając ukradkiem resztki choroby.
-Skoro już się obudziłem to równie dobrze możemy zmienić wartę. I nie. Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać.- Uciąłem ewentualne pytania i zarzuty.- Mógłbyś podać mi mój płaszcz, leży gdzieś po lewo?
-Czyś ty oszalał?- W jego głosie wyczułem niezwykle urażoną, a wręcz wrogą nutę. Zadrżałem. Gdyby teraz zachciało mu się przejść do rękoczynów nie miałbym szans. A co by było gdyby odkrył moją rasę? Co by zrobił? Skatował mnie czy od razu zabił? A może wydał innym jego rasie podobnym?
-Nie rozumiem o  czym mówisz.
-Udajesz czy naprawdę jesteś aż tak głupi? Rozumiem że nie ostatnią rzeczą na którą masz teraz ochotę jest dłuższa rozmowa. Naprawdę rozumiem. Ale jeśli myślisz że pozwolę ci teraz pozostać na warcie i się przemęczać to się głęboko mylisz!
-A niby co zrobisz?!
-Nie będę cię do niczego zmuszał. Ale na pewno nie zostawię cię samego. Rób co chcesz, ale uważam że powinieneś się zdrzemnąć. Dać organizmowi wypocząć.- Wyraźnie złagodniał.
-Nie obchodzi mnie co uważasz a ni co zrobisz. Daj mi po prostu ten durny płaszcz.- Wyciągnąłem szczupłą dłoń wciąż wpatrzony w płomienie. Zamiast poczuć ciężaru tkaniny na niej zostałem nią obwinięty. Jednakże zbyt nieporadnie jak na dorosłego mężczyznę. Obróciłem się zdezorientowany. Obok mnie stał brozowowłosy, skulony w sobie chłopczyk o nieco wilgotnym spojrzeniu.- Cedric? Czemu nie śpisz?
-Nie kłóćcie się.- wyszeptał z żalem.-Czemu na siebie krzyczycie? Obu was lubię i nie chcę żebyście się kłócili.
-Młody a ty czasem nie powinieneś nie mieszać się w sprawy dorosłych? Idż połóż się spać, jutro będziesz zmęczony.- Wtrącił mężczyzna przysiadając na kocu niedaleko mnie.
-Nie chcę.
-Nawet tak…
-Podejdź tu.- Zawiesiłem na nim łagodny wzrok szkarłatnych tęczówek. Ten z nikłym uśmiechem wcisnąłem się między moje kolana opierając o mnie. I pomyśleć że jeszcze wcześniej to jak tak siedziałem…nie myśl o tym.- Mówiłem podejdź a nie zabieraj mi przestrzeń osobistą.
-Nie widzę różnicy.- Wydoł zabawnie policzki łapiąc nieśmiało w palce koniec śnieżnego warkocza.- Mogę?
-Tak. Nie rób się taki wyszczekany jak wuj- Otuliłem nas płaszczem.
-Lepiej żeby był wyszczekany niż zimnym posągiem jak poniektórzy w naszym towarzystwie.
-Jeśli myślisz że odpowiem na tak mało inteligentny przytyk to się mylisz. Zaśniesz już pisklaku?
-Nie mów tak na mnie! Jestem człowiekiem.
-Oj nie musisz mi tego przypominać- Uszczypnąłem go lekko w ucho.
-Ej! Bo zrobię ci tak samo.
-A tylko byś spróbował. A teraz tak na poważnie. Kiedy masz zaira się położyć?
-ale mi się nie chce spać.
-Daniel nie męcz pana.- Wtrącił Cedrick. Zapadła chwilowa cisza przerywana jedynie dźwiękami natury. Zatopiony w tym raju dla mnie przymknąłem powieki.
-Chodź tu.- Przekręciłem się tak że oboje leżeliśmy. Ja z lewą ręką pod głową a on na mojej prawej. Odchrząkając delikatnie zacząłem śpiewać jedną z starych elfickich pieśni w ludzkim języku.- A teraz nieś, nieś mój głos słowiku. Przekaż sens słów ponad chmurne niebo. Leć, lec niesiony pieśnią z mego serca. Spiewaj mój słowiku o wolności upadłych kwiatów. Nieś mnie na swych lichych skrzydełkach splamionych rozpaczą świata. Pokaż mi to co mi obce a ja pokaże ci to co mi bliskie. Nieś, nieś me serce oszalałe z miłości do życia. Nieś me troski ponad zielenień lasów i błękity mórz. Śpiewaj o wolności zniewolonych…- Przerwałem wpatrując się w cichy oddech dziecka które to usneło.
-Masz piękny głos. Niczym anioł.- Usłyszałem spokojny głos nad sobą. Brunet przykrył nas jeszcze kocem.
-Czy ty zawsze miewasz takie wąchania nastrojów?
-Zwykle nie, ale przy tobie nie wiem jak się zachowywać. Niezwykle mnie irytujesz ale z drugiej strony zdajesz się tak bardzo delikatny. Raz mam ochotę obić ci ten uroczy pysk a drugi otoczyć opiekuńczością.
-Nie powinienem pytać. Nie myślisz o tej porze. Chociaż wątpię czy kiedykolwiek zaczniesz.
-Śnieżny kociak. Nie drap tak bo ci pazurki odpadną.
-Upośledzona małpa. Uważaj na swoje odbicie w lustrze.


                                                                        ~~***~~

Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj mam tylko jedno pyatanie do was. Czy ktoś w ogóle czyta to opowiadanie? Czy mam je dalej pisać a nie lepiej przerwać?

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 3 ,,Smagani słońcem''

                                      ~~***~~
Po jakimś czasie  panujący skwar zaczął dawać nam się w kości. Młody co rusz się wiercił a właściciel srokato-gniadego ogiera siedział obecnie tylko w podkoszulku uwydatniającym jego umięśniony tors. Najgorzej miałem ja. Mimo jego kpin nie zamierzałem ryzykować ściągnięciem płaszcza poparzeń słonecznych. Wolałem się pomęczyć. Że też nie zdążyłem się nawet nasmarować tą mazią od zielarza, która to miała zniwelować skutki przysposabiania słońca. Zaczynało mi się powoli kręcić w głowię a obraz stał się mniej wyraźny. I nie wspominam tu już nawet o niemal ciągłym łzawieniu pozbawionych barwnika tęczówek. Przeszedłem do kłusa a następnie do stępa zwracając tym samym uwagę na siebie.
-A obie co? Dupka cię rozbolała?- Zakpił.
-Weź go teraz do siebie.-Opuściłem zdumionego malca na ziemię. Nie miałem prawie siły na panowanie nad własnym ciałem a co dopiero czyimś.
-Jak wolisz- Spojrzał na mnie dziwnie.
-Ia!-Popędziłem konia pełny pędem by chociaż przez chwilę poczuć orzeźwiający wiatr. Nie oglądałem się za siebie, chciałem być chociaż przez chwile sam. Sam na sam z naturą. Jako elf ceniłem ją nade każde towarzystwo. Poczułem się wolny. Baty zimnego powietrza wprawiające w dziki szelest moją pelerynę sprawiały mi niezwykłą przyjemność. Uśmiechnąłem się do siebie gorzko. Ciekawe ile jeszcze dasz mi się tym wszystkim nacieszyć zdradziecka panno.-Dalej mój wierny cieniu, ucieknijmy przez śmiercią.
                                                                                             ~~***~~
Gdy już zrównaliśmy się ze sobą czułem  jeszcze wyraźniejszy wzrok mężczyzny. Tym razem jednak nie patrzył on na mnie z niechęcią a jakimś skrytym zafascynowaniem. No cóż, jazda konna elfów różniła się nieco od tej rasy ludzkiej. My oddawaliśmy się pod władzę zwierząt. Dopasowywaliśmy się do nich. Rasa ludzka jest natomiast zbyt dumna aby oddać się pod władanie czegokolwiek co nie jest nimi samymi. Niedługo jednak po całej tej sytuacji uznałem że to był niezwykle głupi pomysł. Owszem, orzeźwiłem się na chwile. Jednakże teraz gorąco uderzało we mnie ze zdwojoną siłą.
-Zróbmy postój.- Zaproponowałem starając się ukryć zmęczenie w głosie. Najwyraźniej mi się to udało bo usłyszałem jedynie lekceważące prychnięcie.
-Przestań marudzić i skup się na jeździe. Przecież i tak stępujemy więc możesz się napić.
-Ale mi chodziło o całkowity postój. Taki bez siodła pod sobą.
-Na taki liczyć nie możesz. Mamy za długi odcinek do przebycia a ja naprawdę nie chcę przebywać w twoim towarzystwie dłużej niż to potrzebne. Jedziemy dalej.
-Proszę pana, czy…?-Daniel chciał zadać mi pytanie jednak urwał nie wiedząc jak zakończyć, starając się być dyskretnym.
-Spokojnie, nic się nie dzieję.- A bynajmniej nie to, o czym myślisz. Nie atakuje mnie choroba a jedynie moje przekleństwo.
-Jesteś pewien?- Powtórzył wyraźnie zmartwionym głosem.
-Oczywiście że jestem. Nie zwracaj na mnie uwagi, nie potrzebuję tego.
-Każdy jej potrzebuję więc przestań wbijać mu do głowy wyuzdaną postawę. Nie udawaj przed dzieckiem. Tak to jęczysz o postój a teraz udajesz super macho tak?- Warknął brunet.
-A co ty możesz o mnie wiedzieć  hmm?
-Sądzę że może nawet więcej od ciebie wyuzdany…
-Zamilcz! Jak w ogóle śmiesz…!
-Jak widać śmiem.
-Ty…- urwałem targnięty nagle silniejszym zawrotem głowy. Wszystkie mięśnie rozluźniły się nagle sprawiając że zacząłem osuwać się ku dołowi otumaniony tym obezwładniającym uczuciem. Kolejnym co pamiętam był ból uderzenia o ziemię. Jedna z wsuwek rozcieła moją skórę sprawiając że po lewej skroni spłyneła mi wąska stróżka krwi. Kage zaskoczony sytuacją stanął dęba jednakże nie zostawiając mnie samego. Gdy pierwszy szok minął zarżał niezadowolony krążąc w moim pobliżu. Wszystko dookoła zdawało się wirować jednakże nie na tyle abym nic nie widział.
-Ej!- Usłyszałem krzyk otulony chrypką powtarzający co chwila te same sylaby. Odruchowo przytknąłem dłoń ku swojej głowie. Nieświadomie rozmazałem sobie krew po czole sprawiając że pozornie niewinna ranka wyglądała okropnie. Poczułem jak czyjaś dłoń unosi moją brodę ku górze. Zaraz potem kaptur został zszarpnięty z mojej głowy uwalniając tym mamym długi warkocz opadający teraz swobodnie na bok.-O mój Boże.
-Proszę pana! Co się stało?-Mały odtrącił wuja na tyle mocno że ten otumaniony swym odkryciem upadł na plecy. Gdy już mój umysł przejaśniał nieco, zerwałem się do wstania. Nazbyt gwałtowny ruch spowodował ponowny upadek, tym razem jednak na kolana. Pochyliłem czoło ku ziemi dyskretnie sprawdzając czy spiczaste uszy dalej pozostały pod luźnym warkoczem.
-Jaki piękny…-Wyrwało się mężczyźnie. Z kpiną w oczach spojrzałem na niego. Siedział dalej na trawie w tej samej pozycji. Z wyrazem fascynacji przypatrywał się każdemu mojemu ruchowi oraz skrawkowi ciała widocznego zza bezkształtnego materiału. Na pierwszy rzut oka było widać że widzi elfa po raz pierwszy. Sam zaś mogłem się pochwalić iż mój wygląd był jednym z tych z wyższej półki. Mimo wielu blizn dalej pozostawałem osobą niezwykle urodziwą nawet jak na moją rasę.
-Jak już skończyłeś się gapić to pakujmy się na konia. Przed nami jeszcze długa droga jak sam mówiłeś.
-Jesteś albinosem?
-Słucham?- Spytałem zdumiony wstając jednocześnie powoli. Dalej nie czułem się zbyt dobrze i doskonale wiedziałem że ten nadmiar wysiłku odpłaci mi się wieczorem. Kontynuowałem jednak aby okazać swoją kulturę.- A wiesz co to w ogóle jest?
-Oczywiście! W końcu jestem lekarzem. Przyznam szczerze że nigdy się z tym jeszcze nie spotkałem jednakże moja matka mi o tym opowiadała.
-Twoja matka była lekarką?
-Owszem, i to dość dobrą.
-Co ty robisz?!-Rozkojarzony nie zauważyłem zbliżającej się do mnie postaci. Zaowocowało to tym że szorstka od ciężkiej pracy dłoń znalazła się na moim czole a później na szyi.
-Jesteś cały rozgrzany ale nie sądzę abyś miał gorączkę. Cud że nie nabawiłeś się jakiegoś udaru. Z tego co pamiętam wasza skóra nie powinna być narażana na taki nadmiar słońca. To dlatego prosiłeś o postój?- Jego rysy złagodniały momentalnie, a cała jego postawa przyciągała do siebie, zachęcała a by mu zaufać. Zupełnie nie przypominał siebie którego mi ukazał. Był jak zupełnie inna osoba.
-Przestań.-Przymknąłem powieki. Za dużo światła, wszędzie było go za dużo.
-A co ja takiego robię?
-Tratujesz mnie jak swojego pacjenta. Złagodniałeś i zacząłeś nieświadomie otaczać mnie troską związaną z waszym zawodem. Nie chcę tego. Jestem mimo tego ja bardzo tego nie chcesz, towarzyszem twej podróży. Nie ciężarem, kimś kim masz się opiekować. Co więcej nie pragnę abyś dawał mi jakiekolwiek ulgi, dam sobie radę. Traktuj mnie na równi z sobą.
-Sprawiasz wrażenie dziecka, jak niby bym mógł to zrobić. Może i tyczy się to twojego wyglądu, jednakże jesteś zdecydowanie ode mnie słabszy. To oczywiste że gdy już wiem przynajmniej jak wyglądasz mój stosunek do ciebie się nieznacznie zmienił. Nie powinieneś się o to obrażać.
-To że nie wyglądam jak kolejny barbarzyńca nie oznacza że potrzebuje ulg. Radze sobie tak samo jak ty i wykonuje takie same czynności jak ty. Więc nie potrzebuję nic od ciebie.
-Więc twoim zdaniem wyglądam jak barbarzyńca?- W jego głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia.
-Wszyscy tak wyglądacie- Burknąłem pod nosem na głos rzucając tylko.- Nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać, jedźmy dalej.
-Sądzę że jest to niemożliwe.
-Ach tak, a to niby czemu?-Odbiłem się lekko od ziemi dosiadając ogiera. Zaraz po poprawieniu nóg w strzemionach zacząłem stępować żwawo zataczając tylko sobie znane kształty. Mimo oślepiającej mnie jasności wytężałem swój znakomity wzrok w poszukiwaniu jakiegoś zacienionego miejsca. Już czułem co się święci. Zresztą nie trzeba być geniuszem aby się tego domyślić.
-Nie powinieneś dłużej kontynuować tej podróży w takim skwarze. Lepiej jak przeczekamy te parę godzin. W tym czasie zresztą możemy również coś zjeść.
-Jak wolisz. Nie będę się kłócił przy dzieciach… i z tobą. Na północ za tamtym wzgórzem w lesie znajduje się drobne jeziorko. Powinniśmy tam wyruszyć i nabrać wody do bukłaków.
-A ty to niby skąd wiesz?
-To oczywiste przecież ja… byłem tu już kiedyś.- O mały włos bym mu się nie wygadał że przecież słyszę szum wody. Ech przy nim puszczały mi wszystkie granicy. Od zimnej obojętności aż po ostrożność.
-No dobra, to jedziemy.

                                         ~~***~~


-Cedric, mogę się wykąpać? Mogę!?- Mały skakał dookoła bruneta który obecnie rozpalał ognisko aby podgrzać wcześniej zabrane z karczmy jedzenie. Ja sam jakiś czas temu odprowadzany czujnym wzrokiem wiadomo kogo, udałem się na sprawdzenie terenu. Mimo iż mieliśmy zostać tu na krótko wolałem nie zostawiać tego głupca samego w lesie. Z dzieckiem jakoś bym sobie poradził w razie ucieczki ale nie i z nim. PO drodze zebrałem parę nadających się gałązek i po powrocie usiadłem w najbardziej zaciemnionym zakątku. Gdzieś po prawo słyszałem głosy łamanego drewna pod kopytami naszych koni, które to obecnie się swobodnie pasły. Zewsząd malowniczego lasu odzywały się odgłosy natury. Szum wiatru, szelst liści, śpiew ptaków. Wszystko byłoby idealne gdyby nie te, należące do dwóch ludzkich piskląt sprzeczających się niedaleko.
-Już powiedziałem że nie. Niewidomo co w tej wodzie jest.
-Ale przecież sokół powiedział że jest to zwykła źródlana woda. Nawet ją pił! To co mi się stanie jak się w niej wykąpie?!- Znad robienia kolejne strzały dojrzałem jak tupnął nogę tuż przed twarzą pochylonego w celu rozpalenia ogniska wujka.
-No to co z tego. Jak będzie wieczorem siedział w krzakach od tej swojej źródlanej wody to będziemy inaczej rozmawiać. Zresztą i tak doskonale wiesz że nie umiem pływać i gdyby coś się działo nie pomogę ci.
-Ale spójrz sam jak tu jest płytko. Nie wejdę głęboko. Obiecuję!
-Mimo to…
-Oj proszę, proszę, proszęęęęęęę!
-Przestań się tak wiercisz bo ciągle zagaszasz mi ogień! Już dobra idź.
-Jej! Dziękuję, dziękuję!
-Ale tylko do kolan rozumiemy się?
-Rozkaz.-Zrzucił ubrania w pobliżu stosiku drewna i ruszył biegiem ku wodzie. Ze śmiechem obserwowałem jak nagiuteńki chłopczyk ruszył gwałtownie zasypując piaskiem już tlącą się iskrę. Przerzucając warkocz na drugą stronę zabrałem się z powrotem do pracy. Z zawzięciem mocowałem ozdobne groty do gałązek o odpowiednim kształcie gdy chwilową cisze przerwał ponownie kolejny głos.
-Wujku patrz, ja pływam!
-To dobrze że… Dan wracaj natychmiast! Jesteś za głęboko!- Rozbudzony tymi słowami wstałem powoli i przyglądałem się sytuacji. Szatyn stał niemal po ramiona w wodzie śmiesznie chlupocząc na wszystkie strony.
-Nie boj się, tu wszędzie jest tak samo, patrz!-Cofnął się kilka kroków, jednak jego słowa okazały się mylne. Najwidoczniej niedaleko za nim znajdował się uskok  bo wpadł on gwałtownie do wody zaczynając się szamotać.
-Daniel!- Cedric dobiegł do granicy wody i wpatrywał się w sytuację ze zgrozą. Nie wiedział co robić. Jednocześnie pewnie rzuciłby się na pomoc ale jak sam wcześniej mówił i tak by mu nie pomógł a jeszcze pogorszyłby sytuację. Trzeźwiejąc z chwilowego zamarcia rzuciłem się pędem, rozbierając z butów i płaszcza w biegu. Nie zważałem na zimno wody ani na wypowiadanie jakichkolwiek słów. Wyminąłem zamarłego mężczyznę rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Mała czupryna przed chwilą zniknęła pod powierzchnią. Uskok okazał się o wiele głębszy niż nam się wydawało bo zaraz jak do niego podszedłem straciłem gwałtownie grunt pod nogami a i tak nie czułem nigdzie obecności drugiego ciała. Nabierając gwałtownie powietrza zanurkowałem w mętną w tym miejscu wodę. Tak jak przy brzegu była ona niemalże przezroczysta tak tutaj głębokość nadała jej ciemniejszej barwy a i konary drzew pochylających nad nami nie uławiały sytuacji. Promyki słońca przebijające się przez wodę wiele nie ułatwiały. Za pierwszym razem nie zauważyłem nic. Wziołem oddech nad powierznią i ponowiłem próbę. Gdzieś po lewej zamigotała mi postac chłopca. Podpłynąłem do ciągle, powoli opadającego ciała i złapawszy je w pasie wynurzyłem się z nim. Złapałem gwałtownie powietrze i z malcem na rękach ruszyłem ku lądowi. Położyłem go na trawie samemu kładąc się parę metrów dalej i oddychając głęboko starałem się uspokoić zmęczone mięśnie. Kątem oka zauważyłem jak lekarz zaczyna reanimować malca. Po paru oddechach i uciśnięciach zakrztusił się wodą ale zaczął oddychać. Z ulgą obserwowałem jego zmęczone, piwne oczy rozglądające się dookoła siebie. Jeszcze nie docierało do niego że mógł stracić życie a do mnie że je ocaliłem. Pewnie odczujemy to dopiero gdy odezwą się skutki. I coś czuję że tyczyć się to będzie w większym stopniu tylko mnie.

                                              ~~***~~
                                       Kage:
Orion:

Witam was ponownie ;) Podrzucam wam kolejny rozdział mam nadzieję że wam się spodoba.... ajak tak to dajcie proszę jakiś komentarz, jakikolwiek ;)
PS: jakby ktos był zainteresowany betowaniem to proszę o napisanie mi w wiadomości bądż ewentualnym komentarzu ;D