.

.

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 1- ,,Desperacka próba''

-A więc skoro już skończyliście swoją ,,dyskusję'' byłbym wdzięczny za jakiekolwiek wyjaśnienia. Co te ludzkie dziecię robiło ukryte w naszym powozie?- Rozsiadłem się wygodniej na jednej ze skrzyń znajdującej się z dala od ogniska. To własnie z tego miejsca dobiegały nas wesołe melodie oraz aromatyczny zapach pieczonego dzika upolowanego przez naszych braci. Osobiście nie jadałem mięsa więc szykował się dla mnie kolejny dzień postu. Zresztą mimo propozycji przygotowania innego dania, nie zgodziłem się na nią. Miałem świadomość jak wielu z nich miało ochotę właśnie na nie. Westchnąłem cierpiętniczo.- A więc?
-J-ja miałem naprawdę bardzo ważny powód. Naprawdę! Ja chcę iść z wami, zabierzcie mnie ze sobą! Nie jestem szpiegiem, niech mi pan uwierzy!!!- Zaczął lekko szarpać  za nogawkę moich spodni mówiąc dość nieskładnie. Przeniosłem ze spokojem na niego swój punkt obserwacji.
-Sokole, tylko jedno słowo a…
-Wystarczy bracie, dziękuje za przyprowadzenie go do mnie. Dalej już sobie poradzę. Idź, świętuj z nimi.- Wsadzałem ruchem głowy na wesołe zgromadzenie.
-A ty ?
-Ja po rozwiązaniu sprawy udam się na spoczynek. Jutro kolejny dzień podróży a mój organizm już zaczął się buntować.
-Chyba nie chcesz powiedzieć że znowu…
-Bracie nie myśl o tym. Nie martw się o mnie.
-Jak niby mam się nie martwić? Potrzebuje medykamentów, jakichkolwiek leków… nawet tych od miejscowych zielarek. I to pilnie. Myślisz że nie widzimy jak momentami dusisz się własnym oddechem i… Altairze porozmawiaj z nami, ze mną.
-Nie sądzę by było o czym. Samo mi przejdzie.- Widząc że już chcę coś powiedzieć spojrzałem na niego błagalnym, zmęczonym wzrokiem.- Kiedy indziej Toron*, kiedy indziej.
-Jak wolisz, dobrej nocy.
-Wzajemnie. Chodź za mną.- weszliśmy do jednoosobowego namiotu. Kolejna zbędna rzecz dla mnie, a niezbędna dla nich oraz podobno mojego zdrowia. Usiadłem swobodnie na kocu rzucając w stronę przybysza poduszkę.- A więc zaczynaj. Jak się u nas znalazłeś?
-Gdy byliście w Etar wkradłem się do waszego wozu i ukryłem za beczkami. I to cała historia.- Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem niemalże złotych oczu. Jak na ludzkie dziecię był naprawdę urodziwy. A to rzadki widok. Można by śmiało powiedzieć że przypominał bardziej damską część ich rasy.
-Ech, to może tak. Ile masz lat?
-Mama mówi że już niedługo skończę 9. Ja tam mówię że już tyle mam.
-Ach tak? A jak masz na imię?
-Daniel proszę pana.
-A więc Danielu, czemu za nami podążyłeś. Jak sam wcześniej wspomniałeś posiadasz matkę. Czyż nie wylewa ona za tobą teraz łez. Droga z Etar aż tu trwała 3 dni. A więc sądzę że twoja nieobecność została już zauważona.
-Poza matką i tak nikt się nią nie przejmie- burknął cicho z wyraźną goryczą w głosie.
-Czemu tak mówisz? Wytłumacz.
-Dzieci i tak nie chciały się ze mną nigdy bawić. Mówili że wyglądam jak baba i nawet porządnej bijatyki ze mną nie będzie bo się poryczę. A to nieprawda! Nieprawda!
-Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale proszę nie krzycz. Staram się ciebie zrozumieć a więc mów do mnie ze spokojem dobrze? Nie staram się ciebie atakować a więc ty, chociażby nieświadomie tez tego nie rób.
-Dobrze, przepraszam.
-Ależ nie ma za co. Kontynuuj.- Posłałem mu łagodny uśmiech. Na ten gest, mały wyraźnie poczuł się swobodniej i jego postawa stała się mniej lękliwa.
-Starsi też nie byli wcale mili. Gadali między sobą że nigdy nie będzie ze mnie prawdziwego mężczyzny. Że nie obronię swojego domu bo jestem zbyt delikatny. A ja…- Urwał, wyraźnie czymś zawstydzony.
-A ty?
-Bo wie pan, ja.. Ja zawsze podziwiałem was. Bo wy jesteście od nas tak bardzo inni. Elfy umią dobrze walczyć i strzelać z łuków. Znają dobrze lasy i są dla siebie mili. Każdy z was w końcu jest taki drobny i jakoś w niczym wam to nie przeszkadza prawda? No i ja pomyślałem że skoro wy jesteście… po części podobni do mnie to będzie mi z wami lepiej.
-Mały, a czy chociaż przez chwilę pomyślałeś co by się mogło stać jakby jakiś człowiek znalazł cię u nas? Uznaliby to za uprowadzenie i kolejny powód aby móc pozabijać kilkoro ostrorouchych. Zresztą nasze życie nie jest takie bajkowe jak ci się zdaje.
-Może i nie ale przy najmniej byście mnie zaakceptowali taki jakim jestem, a nie jak tamci. Zabierzcie mnie ze sobą. Proszę.
-Czy ty naprawdę nie pomyślałeś o pierwszym argumencie jaki ci podałem. O twojej matce. Masz rodzeństwo?
-Nie, tata umarł niedługo po moich urodzinach.
-Narodzinach. Rozumiem. A więc zostawiłeś samą matkę. Bez jakiejkolwiek pomocy? Mężczyzna jak mówisz powinien dbać o swoje domostwo czyż nie? Niby jak chcesz udowodnić swoją wartość? Ucieczką?
-Ale co ja mam teraz zrobić?
-Wrócić. Wrócić i pokazać im ile znaczysz. Z uśmiechem na ustach szydzić z ich min gdy będziesz piął się ku górze, gdy wyrośniesz na przystojnego młodzieńca i będę się za tobą uganiać miejscowe niewiasty. Ćwicz. Nabierz masy mięśniowej. Pokaż im że się mylą.
-Masz racje! Muszę chronić mamę. Wracam!-Wstał cały nakręcony. Ile to już lat nie miałem styczności z dziecinnymi humorkami i pomysłami?
-Ej, ej a ty gdzie?
-No… do domu? Przecież sam tak mówiłeś nie?
-Jest środek nocy. Porozmawiam jutro z moimi ludźmi i rozdzielimy się. Oni ruszą dalej a ja odwiozę cię do domu.
-Sprawiłem wam tylko kłopot, prawda?
-Nie zaprzeczę. Ale są tez pozytywy. Odkryłeś swoją własną drogę. I chociaż według niej musisz zawrócić z tej wybranej wcześniej jestem z ciebie zadowolony. Zresztą w waszym mieście podobno jest medyk prawda?
-Teraz nie.
-Jak to nie? Ech, a chciałem kupić od niego jakieś leki. Przydałyby się nam te podstawowe. A wiesz może kiedy wróci? Wiem że to może głupie pytanie do kogoś twojego wieku, ale zawsze warto pytać.
-Nie jest wcale głupie. Ten medyk to mój wuj. Opiekuje się mną i matką. Ostatnio nam pisał że szuka najemnika albo jakiegoś innego towarzysza aby tylko nie pepodrózować samem tak długo.
-Ach tak. A wiesz może w jakiej jest miejscowości?
-Oczywiście! Jest w Atarze.
-W Atarze mówisz. Toż to tylko godzina drogi stąd.- Uciekłem myślami gdzieś w dal, błądząc w swym szaleńczym geniuszu. Milion opcji oraz perspektyw przeskakiwało w mojej głowie niczym w kalejdoskopie, układając się w jeden, spójny plan. Wstałem powoli ruszając ku wyjściu z namiotu.- Po lewo znajdziesz moją czystą koszulę. Przebierz się w nią do spania. Niedługo wrócę a wtedy porozmawiamy.
-Ale będzie mi zimno tylko w niej spać na dworze.
-Dzisiaj śpisz tutaj. Nie jestem głupcem by położyć 9-latka jedynie na kocu w wiosenną noc. Czekaj tu na mnie i radze ci się nie wychylać poza ten obszar.- Rzuciłem przywódczym, twardym głosem po czym wyszedłem.
-Sokole dołącz do nas!
-Zaśpiewaj z nami dowódco!
-Tak! Zaśpiewaj dla nas, znasz tak piękne pieśni. Przyda ci się trochę odpoczynku.
-Następnym razem bracia -Uśmiechnąłem się do nich łagodnie, nieco sztucznie. Nie na tyle jednak by upojeni przednią zabawą się zorientowali-Enaitie'lu mogę cię poprosić?
-Ależ oczywiście.- Wstał z gracją z kawałka drewna przytachanego do ogniska. Machnąłem ręką w kierunku otulonego onyksem obszaru lasu. Stając na granicy gdzie kończyła się przytulna polana, gdzie kończył się ciepły odcień pomarańczy smagających skórę a zaczynała ciemność, zaczęliśmy rozmowę.
-Chyba domyślasz się co trzeba zrobić.
-Ech wszystko jak zwykle pod górkę. Gówniarz narobił nam nie lada kłopotu.
-Nie zaprzeczę- Oparłem się plecami o konar pobliskiego drzewa. Czasami czułem się przytłoczony spoczywającą na mnie odpowiedzialnością. Niesionym na mych ramionach ciężarem losu, a nawet życia podwładnych. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł oznaczać zgubę. Do tego dochodziły jeszcze moje problemy zdrowotne i ogrom narastających przeciwności związanych z moją osobą. Od początku miałem być ich podporą a nie ciężarem.
-Rozmawiałem już nawet z Sinithielem i zgodził się…
-Ja pójdę.- Przerwałem mu wpatrując się jak na jego lica wkrada się bladość a źrenice rozszerzają się opętane uczuciem zdumienia. Zaraz potem masę różnorodnych uczuć zastąpił gniew.
-Czyś ty oszalał, w twoim stanie?!
-Jestem świadom swojego stanu…
-Najwyraźniej zbyt mało lub po prostu lekceważysz głos rozsądku!- Tym razem to ja się zdumiałem. Po raz pierwszy brunet mi przerwał… po raz pierwszy wybuch takim gniewem w stosunku do mnie.- Nie, nigdzie nie pojedziesz! A co jeśli zasłabniesz bądź dopadnie cię gorączka?! Ten malec jest zbyt młody by w czymkolwiek ci pomóc, a ty sam…nieważne.
-Nieważne? Dokończ proszę. Sam nie jestem co? Nie jestem w stanie sobie poradzić, zadbać o drugą osobę? Miło iż tak wysoko cenisz swego dowódcę.-Wysyczałem lodowato.
-Cenię swojego dowódcę za charakter, geniusz i zdolności. Ale w tym momencie hańbie go za swój instynkt samozachowawczy i uparcie. Uparcie polegające na wmawianiu wszystkim dookoła iż  jest dobrze.
-Nie jest dobrze, to właśnie chciałeś usłyszeć? Momentami dopada mnie tak potworny ból iż pragnę jedynie wyrwać swoje płuca. Momentami niemal upadam pod ciężarem gorączki pustoszącej moje ciało. Momentami również duszę się życiodajnym powietrzem by zaraz potem wykaszleć je wraz z krwią obdartego przełyku. Ale mimo to staram się z tym walczyć i nie obarczać was swoim cierpieniem. I tak wszyscy mamy związane ręce, a jedyny skutek jaki by  wywołało powiedzenia wam tego byłyby kolejne gramy bezsilności uderzającej was po sercach!
-Skoro jesteś tego świadom to dlaczego dalej pragniesz udać się w tą podróż?- Zgasł wyraźnie, wlepiając pusty wzrok w obraz biesiadujących za nami.
-Ponieważ widzę w niej swoją deskę ratunku.
-Nie rozumiem. Wytłumacz.
-Nie wymagam tego od ciebie, po to tu jestem aby ci to wyjaśnić. Już jak byliśmy w wiosce słyszałem od wieśniaków iż w okolicy znajduję się bardzo dobry medyk. Zignorowałem to wtedy. Jednakże jak już nadarzyła się okazja aby tam powrócić stwierdziłem że może coś mnie z powrotem spycha na tamtą drogę. Nie wymagam aby mnie uleczył, ja po prostu chce wiedzieć. Wiedzieć czy to minie, czy już od dłuższego czasu kolejny oddech następnej kostuchy zawisł nad mym karkiem.
-Nie mów tak bracie.
-Chciałeś prawdy a więc ją dostałeś. Jak się jeszcze okazało owy medyk jest wujem Daniela i znajduje się obecnie w Atarze. Czeka tam na towarzysza podróży, więc i malec będzie miał opiekę rodziny i ja będę odciążony. A więc wszystko sprzyja mej podróży.
-I tak bym cię od tego nie odwiódł prawda?
-Masz całkowitą rację.-Uśmiechnąłem się kącikami ust.
-A więc czego ode mnie oczekujesz?
-Pomożesz mi?-Zmierzyłem go niezwykle szczęśliwym spojrzeniem.
-A co ty myślałeś? Że niby puszczę cię bez jakiegokolwiek nadzoru nad sytuacją. Przygotuje ci chociaż rzeczy na podróż. O której wyruszacie?
-Zaraz przed świtem. Nadchodzą ciepłe dni, a co za tym idzie i słoneczne. Wolę podróżować wczesną porą aby tego uniknąć.
-Rozumiem, a więc do rana.- Odwrócił się i niespokojnym krokiem ruszył ku reszcie.
-Bracie!
-Tak?- Rzucił przez ramię, zatrzymując się na chwilę.
-Dziękuję ci.
                                                 ~~***~~

                               Nasz drugi elf, i kompan głównego bohatera ;)



Witam wszystkich serdecznie!!! ;) Oto kolejny rozdział opowiadania, mam nadzieję że wam się spodoba i bardzo proszę o komentarzy, gdyż to one napędzają moją pracę. Szczególne pozdrowienia posyłam Merkuriuszcze (tak to się odmienia? ;) ) za zachęcający komentarz. Posty będę wstawiać co niedzielę. 
Wasza Kage ;*

3 komentarze:

  1. Codziennie sprawdzałam z nadzieją, że wstawiłaś nowy rozdział. W końcu się doczekałam!
    Opowiadanie jest tak genialne, że czułam jakbym się tam znajdowała. Nie zostało mi nic innego, jak czekać na następny rozdział.
    Prawie dobrze odmieniłaś :D - Merkuriuszce

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    wspaniałe odprowadzi małego do rodziny, bardzo dobrze go potraktował...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń