-A więc skoro już
skończyliście swoją ,,dyskusję'' byłbym wdzięczny za jakiekolwiek wyjaśnienia.
Co te ludzkie dziecię robiło ukryte w naszym powozie?- Rozsiadłem się wygodniej
na jednej ze skrzyń znajdującej się z dala od ogniska. To własnie z tego miejsca
dobiegały nas wesołe melodie oraz aromatyczny zapach pieczonego dzika
upolowanego przez naszych braci. Osobiście nie jadałem mięsa więc szykował się
dla mnie kolejny dzień postu. Zresztą mimo propozycji przygotowania innego
dania, nie zgodziłem się na nią. Miałem świadomość jak wielu z nich miało
ochotę właśnie na nie. Westchnąłem cierpiętniczo.- A więc?
-J-ja miałem
naprawdę bardzo ważny powód. Naprawdę! Ja chcę iść z wami, zabierzcie mnie ze
sobą! Nie jestem szpiegiem, niech mi pan uwierzy!!!- Zaczął lekko szarpać za nogawkę moich spodni mówiąc dość
nieskładnie. Przeniosłem ze spokojem na niego swój punkt obserwacji.
-Sokole, tylko jedno
słowo a…
-Wystarczy bracie,
dziękuje za przyprowadzenie go do mnie. Dalej już sobie poradzę. Idź, świętuj z
nimi.- Wsadzałem ruchem głowy na wesołe zgromadzenie.
-A ty ?
-Ja po rozwiązaniu
sprawy udam się na spoczynek. Jutro kolejny dzień podróży a mój organizm już
zaczął się buntować.
-Chyba nie chcesz
powiedzieć że znowu…
-Bracie nie myśl o
tym. Nie martw się o mnie.
-Jak niby mam się
nie martwić? Potrzebuje medykamentów, jakichkolwiek leków… nawet tych od
miejscowych zielarek. I to pilnie. Myślisz że nie widzimy jak momentami dusisz
się własnym oddechem i… Altairze porozmawiaj z nami, ze mną.
-Nie sądzę by było o
czym. Samo mi przejdzie.- Widząc że już chcę coś powiedzieć spojrzałem na niego
błagalnym, zmęczonym wzrokiem.- Kiedy indziej Toron*,
kiedy indziej.
-Jak wolisz, dobrej
nocy.
-Wzajemnie. Chodź za
mną.- weszliśmy do jednoosobowego namiotu. Kolejna zbędna rzecz dla mnie, a
niezbędna dla nich oraz podobno mojego zdrowia. Usiadłem swobodnie na kocu
rzucając w stronę przybysza poduszkę.- A więc zaczynaj. Jak się u nas
znalazłeś?
-Gdy byliście w Etar
wkradłem się do waszego wozu i ukryłem za beczkami. I to cała historia.-
Spojrzał na mnie niepewnym wzrokiem niemalże złotych oczu. Jak na ludzkie
dziecię był naprawdę urodziwy. A to rzadki widok. Można by śmiało powiedzieć że
przypominał bardziej damską część ich rasy.
-Ech, to może tak.
Ile masz lat?
-Mama mówi że już
niedługo skończę 9. Ja tam mówię że już tyle mam.
-Ach tak? A jak masz
na imię?
-Daniel proszę pana.
-A więc Danielu,
czemu za nami podążyłeś. Jak sam wcześniej wspomniałeś posiadasz matkę. Czyż
nie wylewa ona za tobą teraz łez. Droga z Etar aż tu trwała 3 dni. A więc sądzę
że twoja nieobecność została już zauważona.
-Poza matką i tak
nikt się nią nie przejmie- burknął cicho z wyraźną goryczą w głosie.
-Czemu tak mówisz?
Wytłumacz.
-Dzieci i tak nie
chciały się ze mną nigdy bawić. Mówili że wyglądam jak baba i nawet porządnej
bijatyki ze mną nie będzie bo się poryczę. A to nieprawda! Nieprawda!
-Rozumiem twoje
rozgoryczenie, ale proszę nie krzycz. Staram się ciebie zrozumieć a więc mów do
mnie ze spokojem dobrze? Nie staram się ciebie atakować a więc ty, chociażby
nieświadomie tez tego nie rób.
-Dobrze,
przepraszam.
-Ależ nie ma za co.
Kontynuuj.- Posłałem mu łagodny uśmiech. Na ten gest, mały wyraźnie poczuł się
swobodniej i jego postawa stała się mniej lękliwa.
-Starsi też nie byli
wcale mili. Gadali między sobą że nigdy nie będzie ze mnie prawdziwego
mężczyzny. Że nie obronię swojego domu bo jestem zbyt delikatny. A ja…- Urwał,
wyraźnie czymś zawstydzony.
-A ty?
-Bo wie pan, ja.. Ja
zawsze podziwiałem was. Bo wy jesteście od nas tak bardzo inni. Elfy umią
dobrze walczyć i strzelać z łuków. Znają dobrze lasy i są dla siebie mili.
Każdy z was w końcu jest taki drobny i jakoś w niczym wam to nie przeszkadza
prawda? No i ja pomyślałem że skoro wy jesteście… po części podobni do mnie to
będzie mi z wami lepiej.
-Mały, a czy chociaż
przez chwilę pomyślałeś co by się mogło stać jakby jakiś człowiek znalazł cię u
nas? Uznaliby to za uprowadzenie i kolejny powód aby móc pozabijać kilkoro
ostrorouchych. Zresztą nasze życie nie jest takie bajkowe jak ci się zdaje.
-Może i nie ale przy
najmniej byście mnie zaakceptowali taki jakim jestem, a nie jak tamci.
Zabierzcie mnie ze sobą. Proszę.
-Czy ty naprawdę nie
pomyślałeś o pierwszym argumencie jaki ci podałem. O twojej matce. Masz
rodzeństwo?
-Nie, tata umarł
niedługo po moich urodzinach.
-Narodzinach.
Rozumiem. A więc zostawiłeś samą matkę. Bez jakiejkolwiek pomocy? Mężczyzna jak
mówisz powinien dbać o swoje domostwo czyż nie? Niby jak chcesz udowodnić swoją
wartość? Ucieczką?
-Ale co ja mam teraz
zrobić?
-Wrócić. Wrócić i
pokazać im ile znaczysz. Z uśmiechem na ustach szydzić z ich min gdy będziesz
piął się ku górze, gdy wyrośniesz na przystojnego młodzieńca i będę się za tobą
uganiać miejscowe niewiasty. Ćwicz. Nabierz masy mięśniowej. Pokaż im że się mylą.
-Masz racje! Muszę
chronić mamę. Wracam!-Wstał cały nakręcony. Ile to już lat nie miałem
styczności z dziecinnymi humorkami i pomysłami?
-Ej, ej a ty gdzie?
-No… do domu?
Przecież sam tak mówiłeś nie?
-Jest środek nocy.
Porozmawiam jutro z moimi ludźmi i rozdzielimy się. Oni ruszą dalej a ja
odwiozę cię do domu.
-Sprawiłem wam tylko
kłopot, prawda?
-Nie zaprzeczę. Ale
są tez pozytywy. Odkryłeś swoją własną drogę. I chociaż według niej musisz
zawrócić z tej wybranej wcześniej jestem z ciebie zadowolony. Zresztą w waszym
mieście podobno jest medyk prawda?
-Teraz nie.
-Jak to nie? Ech, a
chciałem kupić od niego jakieś leki. Przydałyby się nam te podstawowe. A wiesz
może kiedy wróci? Wiem że to może głupie pytanie do kogoś twojego wieku, ale
zawsze warto pytać.
-Nie jest wcale
głupie. Ten medyk to mój wuj. Opiekuje się mną i matką. Ostatnio nam pisał że
szuka najemnika albo jakiegoś innego towarzysza aby tylko nie pepodrózować
samem tak długo.
-Ach tak. A wiesz
może w jakiej jest miejscowości?
-Oczywiście! Jest w
Atarze.
-W Atarze mówisz.
Toż to tylko godzina drogi stąd.- Uciekłem myślami gdzieś w dal, błądząc w swym
szaleńczym geniuszu. Milion opcji oraz perspektyw przeskakiwało w mojej głowie
niczym w kalejdoskopie, układając się w jeden, spójny plan. Wstałem powoli ruszając
ku wyjściu z namiotu.- Po lewo znajdziesz moją czystą koszulę. Przebierz się w
nią do spania. Niedługo wrócę a wtedy porozmawiamy.
-Ale będzie mi zimno
tylko w niej spać na dworze.
-Dzisiaj śpisz
tutaj. Nie jestem głupcem by położyć 9-latka jedynie na kocu w wiosenną noc.
Czekaj tu na mnie i radze ci się nie wychylać poza ten obszar.- Rzuciłem
przywódczym, twardym głosem po czym wyszedłem.
-Sokole dołącz do
nas!
-Zaśpiewaj z nami
dowódco!
-Tak! Zaśpiewaj dla
nas, znasz tak piękne pieśni. Przyda ci się trochę odpoczynku.
-Następnym razem
bracia -Uśmiechnąłem się do nich łagodnie, nieco sztucznie. Nie na tyle jednak
by upojeni przednią zabawą się zorientowali-Enaitie'lu mogę cię poprosić?
-Ależ oczywiście.-
Wstał z gracją z kawałka drewna przytachanego do ogniska. Machnąłem ręką w
kierunku otulonego onyksem obszaru lasu. Stając na granicy gdzie kończyła się
przytulna polana, gdzie kończył się ciepły odcień pomarańczy smagających skórę
a zaczynała ciemność, zaczęliśmy rozmowę.
-Chyba domyślasz się
co trzeba zrobić.
-Ech wszystko jak
zwykle pod górkę. Gówniarz narobił nam nie lada kłopotu.
-Nie zaprzeczę-
Oparłem się plecami o konar pobliskiego drzewa. Czasami czułem się przytłoczony
spoczywającą na mnie odpowiedzialnością. Niesionym na mych ramionach ciężarem
losu, a nawet życia podwładnych. Każdy, nawet najmniejszy błąd mógł oznaczać
zgubę. Do tego dochodziły jeszcze moje problemy zdrowotne i ogrom narastających
przeciwności związanych z moją osobą. Od początku miałem być ich podporą a nie
ciężarem.
-Rozmawiałem już
nawet z Sinithielem i zgodził się…
-Ja pójdę.-
Przerwałem mu wpatrując się jak na jego lica wkrada się bladość a źrenice
rozszerzają się opętane uczuciem zdumienia. Zaraz potem masę różnorodnych uczuć
zastąpił gniew.
-Czyś ty oszalał, w
twoim stanie?!
-Jestem świadom
swojego stanu…
-Najwyraźniej zbyt
mało lub po prostu lekceważysz głos rozsądku!- Tym razem to ja się zdumiałem.
Po raz pierwszy brunet mi przerwał… po raz pierwszy wybuch takim gniewem w
stosunku do mnie.- Nie, nigdzie nie pojedziesz! A co jeśli zasłabniesz bądź
dopadnie cię gorączka?! Ten malec jest zbyt młody by w czymkolwiek ci pomóc, a
ty sam…nieważne.
-Nieważne? Dokończ
proszę. Sam nie jestem co? Nie jestem w stanie sobie poradzić, zadbać o drugą
osobę? Miło iż tak wysoko cenisz swego dowódcę.-Wysyczałem lodowato.
-Cenię swojego
dowódcę za charakter, geniusz i zdolności. Ale w tym momencie hańbie go za swój
instynkt samozachowawczy i uparcie. Uparcie polegające na wmawianiu wszystkim
dookoła iż jest dobrze.
-Nie jest dobrze, to
właśnie chciałeś usłyszeć? Momentami dopada mnie tak potworny ból iż pragnę
jedynie wyrwać swoje płuca. Momentami niemal upadam pod ciężarem gorączki
pustoszącej moje ciało. Momentami również duszę się życiodajnym powietrzem by
zaraz potem wykaszleć je wraz z krwią obdartego przełyku. Ale mimo to staram
się z tym walczyć i nie obarczać was swoim cierpieniem. I tak wszyscy mamy
związane ręce, a jedyny skutek jaki by
wywołało powiedzenia wam tego byłyby kolejne gramy bezsilności
uderzającej was po sercach!
-Skoro jesteś tego
świadom to dlaczego dalej pragniesz udać się w tą podróż?- Zgasł wyraźnie,
wlepiając pusty wzrok w obraz biesiadujących za nami.
-Ponieważ widzę w
niej swoją deskę ratunku.
-Nie rozumiem.
Wytłumacz.
-Nie wymagam tego od
ciebie, po to tu jestem aby ci to wyjaśnić. Już jak byliśmy w wiosce słyszałem
od wieśniaków iż w okolicy znajduję się bardzo dobry medyk. Zignorowałem to
wtedy. Jednakże jak już nadarzyła się okazja aby tam powrócić stwierdziłem że może
coś mnie z powrotem spycha na tamtą drogę. Nie wymagam aby mnie uleczył, ja po
prostu chce wiedzieć. Wiedzieć czy to minie, czy już od dłuższego czasu kolejny
oddech następnej kostuchy zawisł nad mym karkiem.
-Nie mów tak bracie.
-Chciałeś prawdy a
więc ją dostałeś. Jak się jeszcze okazało owy medyk jest wujem Daniela i
znajduje się obecnie w Atarze. Czeka tam na towarzysza podróży, więc i malec
będzie miał opiekę rodziny i ja będę odciążony. A więc wszystko sprzyja mej
podróży.
-I tak bym cię od
tego nie odwiódł prawda?
-Masz całkowitą
rację.-Uśmiechnąłem się kącikami ust.
-A więc czego ode
mnie oczekujesz?
-Pomożesz
mi?-Zmierzyłem go niezwykle szczęśliwym spojrzeniem.
-A co ty myślałeś?
Że niby puszczę cię bez jakiegokolwiek nadzoru nad sytuacją. Przygotuje ci
chociaż rzeczy na podróż. O której wyruszacie?
-Zaraz przed świtem.
Nadchodzą ciepłe dni, a co za tym idzie i słoneczne. Wolę podróżować wczesną
porą aby tego uniknąć.
-Rozumiem, a więc do
rana.- Odwrócił się i niespokojnym krokiem ruszył ku reszcie.
-Bracie!
-Tak?- Rzucił przez
ramię, zatrzymując się na chwilę.
-Dziękuję ci.
~~***~~
Nasz drugi elf, i kompan głównego bohatera ;)
Witam wszystkich serdecznie!!! ;) Oto kolejny rozdział opowiadania, mam nadzieję że wam się spodoba i bardzo proszę o komentarzy, gdyż to one napędzają moją pracę. Szczególne pozdrowienia posyłam Merkuriuszcze (tak to się odmienia? ;) ) za zachęcający komentarz. Posty będę wstawiać co niedzielę.
Wasza Kage ;*
Codziennie sprawdzałam z nadzieją, że wstawiłaś nowy rozdział. W końcu się doczekałam!
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest tak genialne, że czułam jakbym się tam znajdowała. Nie zostało mi nic innego, jak czekać na następny rozdział.
Prawie dobrze odmieniłaś :D - Merkuriuszce
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwspaniałe odprowadzi małego do rodziny, bardzo dobrze go potraktował...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie