~~***~~
Zwracając uwagę na
wcześniejsze wydarzenia postanowiliśmy odpocząć jeden dzień. Gdy niebo pokryło
się krwistą łuną Cedric zajął się rozpalaniem ogniska. Zaraz obok niego
siedział skulony pod kocem Daniel. Już od dłuższego czasu nie odstępował go na
krok nienaturalnie przygaszony. Jego ręce drżały , a źrenice pozostawały
spłoszone. Ja sam odczuwałem już zalążki skutków wcześniejszego wybryku.
Momentami nie mogłem zapanonować nad rozedrganymi mięśniami, które zaczęły
uniemożliwiać mi normalne, sprawne i szybkie tempo wykonywania czynności.
Delikatne szemrania w płucach przyśpieszyły mój oddech jednocześnie sprawiając
że stał się on minimalnie płytszy. Znając mój organizm gdzieś w nocy pewnie
dojdzie jeszcze duszący, krwawy(w najgorszym wypadku) kaszel oraz gorączka
pustosząca moje ciało. Otuliłem się bardziej płaszczem , unosząc z miękkiej
trawy. Nogi w klanach leciutko się ugięły ale wytrzymały wysiłek. Zgarnąłem
dokładniej włosy, rozkładająca je po dwóch bokach. Podszedłem do toreb leżących
niedaleko ogniska wyciągając z nich podpłomyki. Podszedłem jeszcze do suszących
się rzeczy. Koszula była jeszcze wilgotna, ale w tym momencie wydawało mi się
że lepsza taka niż nic.
-Nie zakładaj
jeszcze jej bo się przeziębisz. Zresztą skoro siedzisz tak daleko od ognia to i
tak jest to już prawdopodobne.- Poczułem na swoich plecach czujny wzrok
bruneta.
-Nic mi nie będzie.-
Odmruknąłem cicho, nie siląc się na głośniejszy ton.
-Siadaj tutaj i nie
wmawiaj mi co jest dla ciebie lepsze. To ja tu jestem lekarzem.-Uśmiechnął się
do mnie troskliwie. Zaraz po całej tej sytuacji jego (i tak już zachwiany przez
odkrycie wyglądu) sposób postępowania ze mną się zmienił. Do wcześniejszych
delikatności doszły jeszcze miłe słowa. Już nie zachowywał się jak wróg, a jak
kolega…kompan. Nie mając siły oraz chęci się sprzeczać usiadłem po jego drugiej
stronie na rozłożonym kocu. Podkuliwszy kolana pod siebie wtuliłem w nie
policzek.
-Proszę, musisz
rozgrzać organizm.- Podał mi miskę, pełną odgrzanego gulaszu z tawerny.
Spojrzałem na nią z jawnym niesmakiem.
-Nie dziękuję-Widząc
jednak że już chciał się odezwać dodałem- Nie jadam mięsa.
-Ech, to niezdrowo
dla kogoś w twoim wieku oraz budowie. Powinieneś je jeść, potrzebujesz tłuszczu
oraz białka w nim zawartego.
-Bywa- Odmruknąłem
kuląc się.
-To zjedz chociaż
warzywa. Nalegam.
-A dasz mi wtedy
spokój?
-Tak.- Posłał mi
kolejny czarujący uśmiech. Zaraz potem postawił mi danie obok. Ująłem je
delikatnie w dłonie, wygrzebując z papki warzywa oraz popijając je gęstym
płynem. Już od pierwszego łyka poczułem się odrobinę lepiej i mniej zziębnięty.
Niedługo potem jednak mój niedożywiony żołądek zaprotestował na tak dużą dawkę
pokarmu.- Nie jesz już?
-Nie, dziękuję.-
Wróciłem do ponownej pozycji.
-Zjadłeś
zdecydowanie za mało. Nawet Daniel je więcej, a przecież jest dopiero
dzieckiem.
-Nie mogę już. Jak
zjem więcej to albo zwymiotuję albo rozboli mnie brzuch.
-Ale to… mam jedno
pytanie. Nie obraź się, nie chcę cię obrazić.
-Pytaj, najwyżej nie
odpowiem.
-Czy to że tak mało
jesz, bo sądzę że właśnie o to chodzi, jest jakoś powiązane z tymi bliznami na
twych plecach?- Zaraz po usłyszeniu tego pytanie moje źrenice rozszerzyły się
gwałtownie szukając właściwiej odpowiedzi. Nie mogę wyznać mu prawdy. Jak nie
odpowiem zaś teraz te pytanie będzie się za nami ciągnęło przez dłuższy czas.
-Poniekąd tak.-
Zacząłem ostrożnie.- Można powiedzieć że warunki mojego dorastania były dość
trudne. Nie chodzi tu o to, o czym zapewne pomyślałaś. Moi opiekunowie nie
znęcali się nade mną czy coś w tym guście. Zapewniali mi to co najlepsze, to na
co było ich stać. Obecny świat jednak nie jest na tyle kolorowy na jaki wygląda
na pierwszy rzut oka. Mimo to nie mam do nich żalu. Wręcz przeciwnie. Dali mi
to co najlepsze, a zawiniły zupełnie inne osoby.
-To przykre.
Wspomniałeś wcześniej o opiekunach. Nie o rodzicach.
-Owszem.
-A więc…czy to ich
odejście wiąże się z tymi bliznami?
-Ich śmierć. I tak,
ale naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
-Wybacz. Piękna
pogoda nieprawdaż? Zmierzcha.
-Idealna zmiana
tematu-uśmiesnołem się pod nosem. Przez moje ciało przebiegł silniejszy dreszcz
a pulsowanie w skroniach powoli się wzmagało.- Czy będziesz miał mi za złe
jeśli położę się spać?
-Nie, oczywiście że
nie. To był ciężki dzien.- Widząc że unoszę się z zamiarem wstanie dodał- Nie
odchodź, powinieneś się ogrzać.
-Chyba jednak wolę
się położyć tam gdzie wcześniej. Wybacz że to powiem ale nie ufam ci na tyle by
usypiać w twoim towarzystwie.- Gdyby tylko nie te przeklęte uszy niemiałbym nic
przeciwko przytulnemu miejscu spoczynku.
-Nie uraziłeś. Co
więcej, rozumiem cię. Legnij se tutaj a ja położę się dalej. Stanę na pierwszej
warcie. Po paru godzinach obudzę ciebie i się zmienimy dobrze?
-Jak wolisz.- Po
Przygotowaniu posłania zawinąłem się w koc i założywszy kaptur skuliłem się w
pozycji embrionalnej. Niedługo musiałem czekać na kojące objęcia morfeusza.
~~***~~
Wybudziłem się
gwałtownie targany dreszczami wywołanymi gorączką. Z cichym jękiem
zrezygnowania odgarnąłem przylepione do spoconego czoła kosmyki zabłąkanych
włosów. Gdzieś w okolicach płuc odczuwałem nieprzyjemne szarpanie. Jednocześnie
miałem ochotę wykaszleć je, a z drugiej nic nie mogłem zrobić. Zakryłem
ramieniem oczy starając się oddychać płyciej ale częściej. Z biegiem czasu
dowiedziałem się że próba wykonywania głębszych oddechów tylko szkodziła.
Doskonale wiedziałem że tej nocy nie zaznam już snu. Podniosłem się powoli na
drżących kończynach. Ścisk. Ból. Uczucie duszenia. Ścisk. Ból. Kaszel. Upadłem
na kolana przyciskając obie dłonie do żeber.
-A jednak cię
złapało co, maluszku?- Poczułem na sobie męską, w tym momencie wyjątkowo
ciążącą ręka na plecach, wygiętych niemalże w koci grzbiet. Uniosłem na niego
rozgorączkowane spojrzenie. Chciałem ująć w nich chociażby namiastkę urazy za
to przezwisko ale musiałem wyglądać nawet na to zbyt żałośnie. Nienawidziłem
taki być! Słaby! Delikatny! Zdany na czyjąś łaskę! Bezbronny! NIGDY WIĘCEJ NIE
CHCĘ BYĆ DLA NIKOGO CIĘŻAREM!
-Zostaw mnie, to
nic.- Wycharczałem przez ściśnięte gardło. Był to jednakże zły ruch ponieważ
zaraz potem zakrztusiłem się. Targany kaszlem czułem jak w nienaturalną stronę
przełyku przemieszcza się mokra ciecz. Opierając czoło o wilgotną trawę
zraszałem ją diamencikami posoki tworząc drobne, karmazynowe kwiaty. Z każdym
mocniejszym szarpnięciem płuc przeszywały mnie dreszcze a wymęczone ciągłą
walką z chorobą ciało opadało z sił. Niemalże dusiłem się posoką, która to daje
nam życie. O ironio!
-Ej, ej, ej!
Spokojnie, oddychaj głęboko.- poczułem ramiona oplatające mnie w pasie.
Delikatnym ruchem zostałem podniesiony i oparty o jego szeroki tors. Ciągle
targany kaszlem ponownie chciałem się skulić jednakże mi na to nie pozwolił.
Chłód jego dłoni znalazł się na moim czole, zmuszając całą głowę do pochylenie
d tyły i oparcia na jego ramieniu.- Wiem co robię zaufaj mi.
-Nie, nie
rozumiesz…- ponowiłem próbę zmienienia pozycji. On nie mógł się dowiedzieć. Nie
chcę być ciężarem. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę…
-Mały nic nie mów a
skup się na…-zamarł. Nawet mimo przymkniętych powiek czułem jego spojrzenie na
sobie. Mimo iż była noc, blade niczym moja skóra światło księżyca opadało na
nią. Ponadto znajdowaliśmy się w dość niedalekiej odległości od siebie. Poczułem
ruch opuszka ścierający wcześniej wyplutą ciecz z moich warg.-Kurwa.
-Czy teraz mnie
zostawisz?-Spytałem, czując jak atak powoli mija. Niedługo zostanie już tylko
gorączka i uczucie ciężkości na płucach. No i oczywiście zmęczenie.
-Czy… czy ta rada o
której wspomniałeś w karczmie dotyczyła właśnie… tego?
-A nawet jeśli, to
co z tego?-warknąłem starając się na powrót przyodziać rozbitą wcześniej maskę.
-A chociażby to, że
nie musiałbyś tutaj z nami jechać. Nawet jeśli nasze stosunki nie są za dobre
to moim lekarski obowiązkiem jest pomagać. Może i nie masz o mnie dobrego
zdania. Sam zresztą nie dałem ci ku temu żadnego powodu ale na Boga! Nie
zostawiłbym cię w momencie w którym choroba cię zabija!
-Skończyłeś?
-Że niby
przepraszam?- Poczułem jak jego mięsnie spięły się wyraźnie. NI to ze
zdenerwowania, ni to ze zdziwienie. Zapewne było to coś pośrodku. Sam nie wiem.
Spróbowałem wyplatać się słabo z jego objęć. On sam widząc moje poczynania
rozlużnił uścisk. Przysunąłem się do
wciąż tlącego się ogniska ścierając ukradkiem resztki choroby.
-Skoro już się
obudziłem to równie dobrze możemy zmienić wartę. I nie. Nie zamierzam teraz o
tym rozmawiać.- Uciąłem ewentualne pytania i zarzuty.- Mógłbyś podać mi mój
płaszcz, leży gdzieś po lewo?
-Czyś ty oszalał?- W
jego głosie wyczułem niezwykle urażoną, a wręcz wrogą nutę. Zadrżałem. Gdyby
teraz zachciało mu się przejść do rękoczynów nie miałbym szans. A co by było
gdyby odkrył moją rasę? Co by zrobił? Skatował mnie czy od razu zabił? A może wydał
innym jego rasie podobnym?
-Nie rozumiem o czym mówisz.
-Udajesz czy
naprawdę jesteś aż tak głupi? Rozumiem że nie ostatnią rzeczą na którą masz
teraz ochotę jest dłuższa rozmowa. Naprawdę rozumiem. Ale jeśli myślisz że
pozwolę ci teraz pozostać na warcie i się przemęczać to się głęboko mylisz!
-A niby co zrobisz?!
-Nie będę cię do
niczego zmuszał. Ale na pewno nie zostawię cię samego. Rób co chcesz, ale
uważam że powinieneś się zdrzemnąć. Dać organizmowi wypocząć.- Wyraźnie
złagodniał.
-Nie obchodzi mnie
co uważasz a ni co zrobisz. Daj mi po prostu ten durny płaszcz.- Wyciągnąłem
szczupłą dłoń wciąż wpatrzony w płomienie. Zamiast poczuć ciężaru tkaniny na
niej zostałem nią obwinięty. Jednakże zbyt nieporadnie jak na dorosłego
mężczyznę. Obróciłem się zdezorientowany. Obok mnie stał brozowowłosy, skulony
w sobie chłopczyk o nieco wilgotnym spojrzeniu.- Cedric? Czemu nie śpisz?
-Nie kłóćcie się.-
wyszeptał z żalem.-Czemu na siebie krzyczycie? Obu was lubię i nie chcę
żebyście się kłócili.
-Młody a ty czasem
nie powinieneś nie mieszać się w sprawy dorosłych? Idż połóż się spać, jutro
będziesz zmęczony.- Wtrącił mężczyzna przysiadając na kocu niedaleko mnie.
-Nie chcę.
-Nawet tak…
-Podejdź tu.-
Zawiesiłem na nim łagodny wzrok szkarłatnych tęczówek. Ten z nikłym uśmiechem
wcisnąłem się między moje kolana opierając o mnie. I pomyśleć że jeszcze
wcześniej to jak tak siedziałem…nie myśl o tym.- Mówiłem podejdź a nie zabieraj
mi przestrzeń osobistą.
-Nie widzę różnicy.-
Wydoł zabawnie policzki łapiąc nieśmiało w palce koniec śnieżnego warkocza.-
Mogę?
-Tak. Nie rób się
taki wyszczekany jak wuj- Otuliłem nas płaszczem.
-Lepiej żeby był
wyszczekany niż zimnym posągiem jak poniektórzy w naszym towarzystwie.
-Jeśli myślisz że
odpowiem na tak mało inteligentny przytyk to się mylisz. Zaśniesz już pisklaku?
-Nie mów tak na
mnie! Jestem człowiekiem.
-Oj nie musisz mi
tego przypominać- Uszczypnąłem go lekko w ucho.
-Ej! Bo zrobię ci
tak samo.
-A tylko byś
spróbował. A teraz tak na poważnie. Kiedy masz zaira się położyć?
-ale mi się nie chce
spać.
-Daniel nie męcz
pana.- Wtrącił Cedrick. Zapadła chwilowa cisza przerywana jedynie dźwiękami
natury. Zatopiony w tym raju dla mnie przymknąłem powieki.
-Chodź tu.-
Przekręciłem się tak że oboje leżeliśmy. Ja z lewą ręką pod głową a on na mojej
prawej. Odchrząkając delikatnie zacząłem śpiewać jedną z starych elfickich
pieśni w ludzkim języku.- A teraz nieś, nieś mój głos słowiku. Przekaż sens
słów ponad chmurne niebo. Leć, lec niesiony pieśnią z mego serca. Spiewaj mój
słowiku o wolności upadłych kwiatów. Nieś mnie na swych lichych skrzydełkach
splamionych rozpaczą świata. Pokaż mi to co mi obce a ja pokaże ci to co mi
bliskie. Nieś, nieś me serce oszalałe z miłości do życia. Nieś me troski ponad
zielenień lasów i błękity mórz. Śpiewaj o wolności zniewolonych…- Przerwałem
wpatrując się w cichy oddech dziecka które to usneło.
-Masz piękny głos.
Niczym anioł.- Usłyszałem spokojny głos nad sobą. Brunet przykrył nas jeszcze
kocem.
-Czy ty zawsze
miewasz takie wąchania nastrojów?
-Zwykle nie, ale
przy tobie nie wiem jak się zachowywać. Niezwykle mnie irytujesz ale z drugiej
strony zdajesz się tak bardzo delikatny. Raz mam ochotę obić ci ten uroczy pysk
a drugi otoczyć opiekuńczością.
-Nie powinienem
pytać. Nie myślisz o tej porze. Chociaż wątpię czy kiedykolwiek zaczniesz.
-Śnieżny kociak. Nie
drap tak bo ci pazurki odpadną.
-Upośledzona małpa.
Uważaj na swoje odbicie w lustrze.
~~***~~
Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj mam tylko jedno pyatanie do was. Czy ktoś w ogóle czyta to opowiadanie? Czy mam je dalej pisać a nie lepiej przerwać?